Dziki instynkt :)

Kręci Was bieganie z punktu A do punktu B, nie wiedząc jednocześnie co macie do pokonania po drodze, co Was czeka jutro, gdzie będziecie spać? Mógłbym to robić codziennie, wytyczać cele, dążyć dopóki starczy sił, gdzieś się zatrzymać, nie wiedząc co będzie jutro, nie przejmując się tym za bardzo.
Czasem trudna do realizacji koncepcja wymaga sporo czasu, urlopu, zdrowia, zaopatrzenia, supportu. Bez tego jesteśmy w stanie stawiać sobie nieco mniejsze, ale równie pasjonujące wyzwania.
To był taki mały wstęp dotyczący tego co chciałbym robić w przyszłości a mający powiązanie z tym co robiłem w ostatni weekend. Razem z A, spakowaliśmy całe auto biegowych rzeczy, koszulke do spania, ręcznik i kosmetyki. Zarezerwowaliśmy w międzyczasie nocleg w miejscowości Ścinawka Średnia i postanowiliśmy, że te 2 dni wykorzystam poruszając się trasą biegu K-B-L w którym niedługo startuję. Cel był prosty. Przebiec z Kudowy- Ścinawki i Barda- Lądka bez żadnego wsparcia na trasie i samemu. Chciałem poznać trasę, polubić się z nią i zobaczyć jaka czeka mnie nawierzchnia( 700 schodów na górę Szczeliniec Wielki!) żeby lepiej dobrać buty i jedzenie. A miała czekać na mnie w Ścinawce Średniej. Moim celem było tam dotrzeć, nie ważne jak- miałem tam być o wyznaczonej godzinie w wyznaczonym miejscu. Załóżmy hipotetyczną sytuację, że coś mi się stanie- uraz nogi, zasłabnięcie, zawał, udar, itp. … Byłem sam, wokoło tylko zwierzęta, góry i las. Miałem trochę jedzenia i picia w plecaku, które sobie wyliczyłem żeby starczyły w wyznaczonym czasie do celu. Zaopatrzony w mapę i track gps ruszyłem do akcji. Po drodze z Kudowy- Szczeliniec i jego okolicach jeszcze spotykałem ludzi, następnie na odcinku 22km nie widziałem żadnego człowieka, byłem zdany tylko na siebie, każdy szmer w trawie, stukanie kopytek sprawiało, że tętno skakało momentalnie. Czułem się wolny, dziki, niezależny. O to właśnie mi chodziło. Potrafiło bardziej obcować z naturą.
Na punkt zbiórki dotarłem po 41km przed czasem, mieliśmy nocleg więc się umyłem, zjadłem obiad i poszedłem spać.
Jutro ruszyliśmy do Barda… znowu biegać.
Tym razem meta miała być w Lądku Zdrój, trasa nieco krótsza- 37km. Pogoda- deszcz i zimno, ludzi więc w górach brak. Jedynie spotkałem kilka osób w okolicach kaplicy na Górze Kłodzkiej, dalej przebijałem się ciemnym i mokrym lasem na wschód w kierunku Lądka. Nie zwracałem uwagi na odległość, czułem się swietnie, truchtałem spokojnie, skupiając się na tym co robię i na celu jaki sobie wyznaczyłem. 78km w dwa dni, niby nic a cieszy. Zaczął się stres gdy zgubiłem drogę przez swoją nieuwagę i wylądowałem na ścieżkach zwierzęcych. Stado saren i jeleni, które stało mi na drodze przy potoku gdzieś pośrodku niczego, z dala od jakiejkolwiek drogi asfaltowej nie chciało zejść przez dłuższą chwilę, jednak ustąpiły, dalej brnąłem drogą za nimi, bo przecież dokądś muszę dojść. Zwierzęta wbrew pozorom nie są bezmyślne i wiedzą dokąd iść. Tym sposobem wróciłem w okolice szlaku, biegłem tak dalej raz po raz się zatrzymując i gubiąc na szlaku. Pierwszych ludzi spotkałem dopiero po 27km. Przez około 3 godz byłem sam w lesie, ze zwierzętami, deszczem i zimnem. Obudziłem w sobie pierwotne zmysły przetrwania. Przeżycie niesamowite, właśnie to jest głównym celem, dlaczego o tym piszę. Mogę powiedzieć szczerze, że już wiem o co chodzi w ultra.
Na miejscu zbiórki czekała już A, skąd ruszyliśmy coś zjeść i do domu. Tego dnia już nie miałem ochoty na rozciągania, spacery albo sauny. Tylko spać 

Leave a comment