Biegi na orientację to też biegi?

Biegi na orientację to takie zawody, podczas których zawodnik posługuje się mapą i kompasem. Celem jest w jak najkrótszym czasie przebiec określoną trasę wyznaczoną w terenie( przez samego siebie) przez zaznaczone punkty kontrolne.

Mogłoby się wydawać proste, ale… punkty te są najczęściej poukrywane, to nie jest taki znaczek np. M, który już z oddali zwiastuje naszą ulubioną restaurację, nie ma tam jakichś świateł, muzyki, ludzi. One sobie gdzieś wiszą, stoją i czasem widoczne są dopiero po odgarnięciu gałęzią, czasem wieszakiem, przejście na drugą stronę płotu, śmietnika, podejście z innej strony itp…

Fajnie byłoby biegać i je zdobywać w linii prostej czyli najkrótszą drogą, ale po drodze np. mamy rzekę nie do przejścia, gęsty las, mokradła, autostradę więc ta najkrótsza droga często musi nam się odchylać od założonej. Czasem zamiast przedzierać się jakąś leśną ścieżką warto nadrobić te kilkaset metrów i dobiec do jakiegoś chodnika albo drogi. Czasem na mapie nie mamy tego zaznaczonego a okazuje się, że tuż przed nami wyrasta nagle… płot. I nie da się go przeskoczyć, trzeba szukać wejścia, obiegać, dziury w płocie, furtki lub czegokolwiek. Czasem pomimo, że jesteśmy w dobrym miejscu, gdzie powinien być punkt jest on tuż obok, tylko np. z drugiej strony drzewa/ płotu. Powiem wprost, że momentami idzie się zdenerwować, ale jak już znajdziemy ten punkt, wraca wola walki o następny.

25358452_1953807141549375_2425119060304457301_o

W miesiącach październik- luty miałem okazję brać udział w serii zawodów na orientację „Katowice Wieczorową Porą” organizowanych przez „Silesia Adventure Sport” na terenie Katowic. Część odbywała się w dobrze znanych mi miejscach, gdzie czasem biegam a część w zupełnie nowych, które odkrywałem. Z perspektywy czasu twierdzę, że naprawde warto było odkrywać. Poznałem fajne, nowe miejsca w których pewnie normalnie bym nie wylądował. Organizator- Marcin Franke zadbał o to by zawody miały miejsce w naprawdę ciekawych lokalizacjach z których każda była inna.

Wyglądało to tak, że zaczynało się od odprawy, briefing mapy, dostaliśmy karty do podbijania punktów, następnie startowano wielki zegar, który mierzył czas i co 30s. puszczał kolejne osoby na trasę według kolejności zapisu. Następnie było szukanie i bieganie w terenie. Po powrocie oddawało się karty, brało wafla czy ciastko, wodę i o 20.00 było zawsze losowanie nagród. Nagrody chociaż nie jakieś bardzo drogie to przydatne i całkiem fajne. W wylosowanej czapce biegam do dzisiaj. Potem się rozchodziliśmy i wracaliśmy za miesiąc na kolejne zawody.

Grupa ludzi, których tam spotkałem była dla mnie jak taka grupa towarzyska w której już większość osób znałem, mogłem swobodnie porozmawiać z każdym, wszyscy mieli te same cele, zainteresowania. Panowała rodzinna atmosfera. Samemu organizatorowi również nie brakowało charyzmy żeby ich wszystkich tak zjednoczyć. Z perspektywy czasu bardzo miło wspominam wszelkie powroty do bazy z trasy i zanim na nią ruszałem, tych wszystkich ludzi i ten klimat.

28514967_2034225343525191_3781695046041751087_o

Cieszyłem się, że zmierzam wspólnie z kimś do jakiegoś punktu, rywalizacja się nie liczyła, liczyło się wspólne działanie. Było naprawdę miło ponarzekać, że punkt źle schowany, źle oznaczony, że pogoda do niczego. Dzięki temu wracał humor i chęci do napierania.

Oczywiście zdarzyły się momenty, że rzucałem różnego rodzaju epitetami bo nie wiedziałem gdzie jestem, było trudno się zlokalizować albo dobiegłem za daleko albo z pośpiechu w złym kierunku. Czasem też pomimo, że byłem w odpowiednim miejscu to nie mogłem znaleźć drzwi, drzewa, słupa bo po prostu były z drugiej strony albo za płotem. Takie sytuacje powodują chwilowe wkurzenie, ale potem znajduje się ten punkt, znajduje następny i już jest frajda, że się udaje.

Chociaż nie zrobiłem jakichś super czasów, zaliczyłem wszystkie punkty, sporo się nauczyłem i bardzo dobrze bawiłem. Miałem cel- nauczyć się orientacji. Ktoś kiedyś powiedział żebym zaczął właśnie od takich krótkich zawodów na orientację. Myślę, że z miesiąca na miesiąc było coraz lepiej a ja się czegoś nauczyłem. Zdarzało się źle zorientować mapę, stawać i szukać na mapie gdzie jestem. Chociaż biegam dość szybko to samo znajdowanie tych punktów zabierało mi sporo czasu. Tym bardziej, że na trasie spotykałem często znajomych biegaczy górskich w tym masę ultrasów.

Konkurencja była więc dość spora. Najczęściej zajmowałem jakieś miejsca pośrodku stawki, raz byłem 5 a raz 7. Dużo tak naprawdę zależało od motywacji i wypoczęcia po pracy, bo zawody odbywały się zawsze wieczorem. Z czystym sumieniem mogę polecić tą formę aktywności jako ciekawostkę dla osób, których już „zamula” samo bieganie.

28337471_2034227596858299_2826727981587002100_o