ZBIEG nieszczęśliwych zdarzeń

Jak wyobrażacie sobie najbardziej nieudany bieg w życiu?
Wszystko sobie zaplanujecie, wydaje się super a nagle okaże się, że wynikają rzeczy, które kompletnie od nas nie zależą i psują cały plan. Plan był…
Ruszyliśmy z Kasią, Asią i Piotrkiem z Katowic, trasa 3 godzinna, mało korków, jechało się w miarę ok. Dojechaliśmy na miejsce, odbiór pakietów w Pijalni Wód Mineralnych w centrum Kudowej, bez expo, tłumów i sprawnie. Na miejscu po wyjściu z samochodu od razu dorwał nas Dawid, jeszcze w biurze rozmowy ze znajomymi, potem wybieramy się na prezentację filmu „Killithon” o najwyższym maratonie świata na Killimanjaro. Potem prezentacja elity zawodów. Trochę się przeciągnęło a my głodni, spragnieni. Od godziny 13.00 nie zjadłem nic większego poza batonem a tu już godzina 21. Wstąpiliśmy później do Biedronki na zakupy. Całość jedzenia wzięliśmy ze sobą, łyżki, kawa, herbata, szpinak, makarony, mięso. Po całym dniu w samochodzie część rzeczy już się ugotowała, ale jeszcze nadawała się do jedzenia.

profil_sztafeta

Dotarliśmy do hotelu i zaczęła się przygoda! Starszy Pan, który był bardzo miły nie pozwolił przesuwać łóżek, bo zepsujemy, bo nie wolno, bo coś tam, nie ruszać tego, tamtego, trzeciego łóżka nie dotykać. Uznałem, że ok. Zasady to zasady. Zapytałem gdzie jest kuchnia bo już umierałem z głodu. Byłem ponad 8 godzin bez jedzenia, przede mną wypakowywanie, pakowanie rzeczy na zawody. Okazało się, że nie ma dla nas kuchni, nie ma czajnika, nie ma palników, nie ma garnków. Trzeba było sobie zamówić kolację jak inni goście. Z niedowierzaniem patrzałem na chłopa, ale okazało się, że mówił prawdę i ciągnął dalej, że żeby korzystać z kuchni w restauracji nie mamy uprawnień, kawe, herbate możemy sobie kupić, nie ma lodówki itd. Wyjęliśmy jedzenie z toreb, w sobotę miało być ponad 20 stopni w cieniu. Zapowiadał się pachnący weekend. Wybiła 22, my nadal głodni poszliśmy dowiedzieć się gdzie możemy zjeść i Pan wskazał nam na mapie Restaurację. Poszliśmy tam. Okazało się, że była otwarta do 22. Wróciliśmy się więc i w oddali zobaczyliśmy stację BP. Tam można było zamówić jakieś jedzenie na szybko. Wziąłem jakieś pierogi i popiłem to ciepłą zupą. Pierwszy raz miałem coś ciepłego w ustach od południa. Było przed 23 a my na rano mieliśmy owsiankę, więc pożyczyliśmy ze stacji miski żeby mieć w czym jeść. Wróciliśmy. Rano już była jakaś Pani, która policzyła ile potrzebujemy wody i tyle nam zagotowała w czajniku żeby zalać tą owsiankę.

Formuła sztafety i całego biegu opierała się na tym, że każdy z nas miał do pokonania swój etap. Trasa była podzielona na 3 etapy, nas było trzech, każdy biegł swoją część, docierał do mety i wtedy na trasę wybiegał następny. Każdy od siebie się różnił i w zależności od predyspozycji zawodnika można było wybrać kto pobiegnie dany etap. Wszystkie etapy były mocno techniczne, każdy miał jakieś ciekawe miejsca po drodze jak “Błędne Skały”, “Broumovskie Steny” czy “Szczeliniec Wielki”.

30581600_10156190219584259_6117952360762310656_o

Pierwszy startował Piotrek… Start był o godzinie 7.00 z Kudowy. Pierwszy etap to większość podbiegów, prawie 29km trasy, ciasne przejścia w labiryncie Błędnych Skał w których było jeszcze dużo lodu, potem przez Broumovskie Steny do miejscowości Hvezda z dwoma punktami odżywczymi po drodze. Piotrek dotarł sprawnie do mety, ale…

Tutaj zaczęła się nasza przygoda. Ja z Kasią siedzieliśmy w domu i śledziliśmy wyniki i to co się dzieje na trasie. Mieliśmy jechać do Karłowa gdzie była meta drugiego i start trzeciego- mojego etapu. Dawid, który biegł drugi etap z Hvezdy do Karłowa jechał z Asią, która biegła w innej drużynie ten sam etap. Okazało się, że w okolicy Kudowy są aż 3 Hvezdy i nawigacja poprowadziła do tej niewłaściwej. Wszystko dałoby się jakoś odkręcić, gdyby nie fakt, że miejscowości były od siebie oddalone o 1 godz. drogi. Byliśmy umówieni z Piotrkiem, że w zakładanym czasie Dawid będzie na starcie żeby go zmienić na kolejny etap. Tymczasem Piotrek dobiegł a Dawida nie ma i czekał. W międzyczasie dostawałem wiadomości od wszystkich będąc w hotelu i nie mogąc nic zrobić, dzwonił Piotrek że już jest, nikogo nie ma. Finalnie spóźnili się na start o 40min i tym samym mieliśmy już sporą stratę do łącznego czasu biegu. Dawid poleciał na drugi etap a ja wyjechałem na start. Dotarliśmy i czekaliśmy na resztę aż wrócą z Hvezdy. To był chyba pierwszy gorący dzień w tym roku. Siadłem w słońcu i po chwili zalałem się potem. Dobrze, że wkrótce dojechał Rafał z Piotrem i dali mi trochę wody. Zostawiłem kluczyki Rafałowi. Czekałem na Dawida. Leciał podobną trasą jak Piotr z tą różnicą, że końcowy etap przebiegał przez Szczeliniec i labirynt na szczycie. Spiker informował 7 min wcześniej kto już zbliża się do mety, żeby kolejna osoba mogła się przygotować i wpuścić ją do strefy startu. Presja rosła żeby nadrobić stratę, żeby nie zawalić na sam koniec, żeby skończyć sprawnie cały bieg. Dobiegł Dawid i krzyczy, że wyprzedził dużo osób na trasie i żebym cisnął…

30173815_1724394667648751_1651908233_o

 

Wystartowałem, ale kogo gonić? Ostatni zespół wybiegł 9 minut przede mną. Na trasie w zasięgu wzroku pusto. Gnałem z początku poniżej 4min/km z nadzieją, że kogoś w oddali zobaczę, ale nic… Motywował mnie profil trasy, na którym było więcej zbiegów niż podbiegów. Postanowiłem, że wszystko przebiegnę. Biegnę, lekki podbieg, dużo korzeni, z czasem trochę skał po których trzeba poskakać, wysoko podnosić nogi. Jest super! Nie jest nudno, mordka się cieszy a ja sobie biegnę. Postanowiłem, że będę biegł na tętno bo i tak nikogo nie ma, nie ma się z kim ścigać, nikogo nie widać. W pewnym momencie nie wiedziałem czy dobrze biegnę. Z naprzeciwka mijali mnie zawodnicy a ja nie wiedziałem czy biegnę we właściwym kierunku, track się zgadzał, ale i tak byłem zaskoczony. Minęło 6km, które bardzo sprawnie pokonałem, dość lekkie podbiegi i generalnie płasko. Widzę jak ktoś przede mną wspina się po skałach no to siup z prawej strony, łyk izo i lecę dalej. Po drodze były Skały Puchacza, bardzo ciekawe technicznie skałki, które urozmaicały nieco to ciągłe napieranie. Momentami zaczęły się strome zbiegi po wystających korzeniach na których trzeba było uważać żeby się nie potknąć i wystające kamienie, które wyglądały jakby je ktoś specjalnie porozrzucał na trasie przeznaczonej do zbiegania. Minąłem białe skały i robiłem nawrotkę, chwilowo mijałem zawodników z naprzeciwka oraz moją ekipę, która dosłownie na 200m asfaltu akurat mijała mnie samochodem. To dodało motywacji, potem chwilowo przeszedłem do marszu żeby się napić, z naprzeciwka biegli zawodnicy a ja się zagapiłem i siup na korzeniu do przodu. W ręce bidon, ktoś krzyczy czy wszystko gra, drugi też, ktoś mnie podnosi. Zachowania fair play godne medalu! Podziękowałem i poleciałem dalej. Zaczęło się napieranie, ciągłe dało się biec i wszystko byłoby ok gdyby nie… błoto! Było go mnóstwo. Momentami nie było sensu szukać suchych miejsc stopami tylko napierać bezpośrednio przez środek w nadziei, że nie wpadne tam cały. Stopy już mokre. Pomyślałem, że jak stracę pazury, będę miał odciski to chociaż zrobię jakiś fajny czas. Dalej było ekstra. Dużo biegania, całkiem szybkiego, lekkie podbiegi po skałach, praktycznie płasko. Potem zrobiło się trudniej i jeszcze przed Błędnymi Skałami były dość strome, techniczne zbiegi, które zmusiły mnie do balansu całym ciałem i trzymania się równo na nogach. Jeszcze starałem się uważać, nie lecieć na pałę bo chciałem się nauczyć zbiegać takimi trasami przed Dolomitami. A zbiegi mam jeszcze do poprawy. Po drodze zatrzymałem się bo znalazłem biały telefon. Wróciłem się po niego, był w kałuży, sprawdziłem- działa! Wziąłem go więc w łapę i postanowiłem dobiec z nim do punktu odżywczego i przekazać obsłudze. Trzymałem kurczowo żeby nie zgubić. Pewnie musiałem śmiesznie wyglądać, biegnąc z telefonem w ręce J. Dobiegłem do Błędnych Skał…

30072813_2040003479602741_7505310899929818925_o (1)

Miałem okazję być tam pierwszy raz w życiu, byłem podjarany, nie mogłem się doczekać. Oddałem telefon, tłumacząc że ktoś przede mną zgubił, poleciałem w labirynt. Trochę wolniej bo było dużo zakrętów po wąskich deskach obok których była woda lub lód. Nagle zaczęli pojawiać się ludzie, zwolniłem i zacząłem krzyczeć z daleka że biegnę żeby kogoś nie stratować. Nie było jak się minąć, było wąsko, ślisko i ciemnawo. Jak słyszałem jakieś głosy to już wołałem że „Uwaga!”. Turyści schodzili raczej z drogi, ale nie zawsze na tyle sprawnie żeby to przebiec. Momentami lądowałem dosłownie na 4 łapach bo trzeba było się przecisnąć lub przeczołgać pod skałą, czasem przejść bokiem. Byłem cały poobdzierany, było mega wąsko, ślisko i mokro. Trochę odpocząłem. Niestety pod nogami miałem lód, tą najbardziej śliską odmianę na którą jak staniesz nogą to ona sama jedzie. Nogi latały we wszystkich kierunkach, nie dalo się tego opanować, łapałem się mokrych śliskich ścian, ręce też się ślizgały. To była walka o życie. Czułem się jakbym uciekał z jakiejś jaskini. Wreszcie wyjście i kolejny mega szybki odcinek długiego asfaltowego zbiegu pełnego turystów. Pogoda piękna więc było ich trochę. Tu dało się naprawdę rozpędzić, ale nie chciałem przesadzać żeby mięśnie dały radę dalej biec. Poleciałem z górki sprawnie, ale nie jakoś bardzo szybko. Nagle jakiś podbieg, byłem zdziwiony bo myślałem, że do mety już tylko z górki ale ok. Pokonany, potem znowu zbieg, zbieg, zbieg. Widzę kogoś przede mną jak biegnie, jedna, druga osoba. Tak długi zbieg dał im pewnie w kość. Lecę równo, sprawnie do przodu aż tu nagle przede mną polana pełna słońca, w oddali ktoś się wspina i góra parkowa… Na GPS już prawie 23km więc powinienem już dobiec a tu podejście?

No dobra, próbuję biec z zadyszką po ostatnim długim zbiegu na którym miałem o dziwo najwyższy dzisiaj puls. Jak na podbiegach trzymałem swoje strefy tętna to na zbiegu w pewnym momencie zobaczyłem moje Hrmax, uznałem to za błąd i wyłączyłem to, zostawiłem tylko pomiar czasu. Wdrapałem się na parkową, troche biegnąc, troche idąc i pojawiły się one- schody do mety. Nienawidzę zbiegać po schodach i tutaj niestety nie mogłem się wykazać, czasem skakałem co 2, co 1 schodek. Widziałem kogoś w oddali ale na schodach nie mogłem się rozpędzić bo nie czułem się pewnie. Wybiegam zza zakrętu, widzę Dawida, Piotrka i dziewczyny. Biegniemy razem do mety, robimy piękny finish, ja się uspokajam. Dostałem konkretnej zadyszki ale nie zmęczyłem się jakoś specjalnie. To pewnie przez te zbiegi. Mój puls na nich oszalał, to było bardzo dziwne ale nowe doświadczenie. Zjedliśmy potem pizze, napiliśmy się piwa, umyliśmy i wróciliśmy na dekorację, losowanie i pasta party. Zajęliśmy 22 miejsce w kategorii mężczyzn z czasem 8h 31min ze stratą na oczekiwanie na zmianę Dawida. Pobiegliśmy bardzo dobrze, to był świetny trening przed nadchodzącym sezonem, który oficjalnie uważam za otwarty. Wieczorem odbyło się bogate pasta party z jedzeniem, które właściwie było bez ograniczeń. Można było się spotkać ze znajomymi, pogadać, wieczorem jeszcze trochę nawadniania…

30623788_1715671201812604_8105040764330835968_o

Na drugi dzień rano pojechaliśmy na chwilę do Parku Gór Stołowych pochodzić trochę po fajnych miejscach, robiliśmy kilka ciekawych zdjęć a potem udaliśmy się do parku wodnego do którego bilet dostaliśmy w pakiecie startowym. To był świetny pomysł, była sauna, jacuzzi, solanka. Genialna regeneracja. Następnie pizza i pijalnia wód mineralnych do której organizator również dał nam bilet wstępu. Można powiedzieć, że w pakiecie było wszystko o czym można było sobie pomarzyć J
Bieg był genialny, ciekawy, nie nudny, widokowo też piękny, bardzo biegowy co lubię i jednocześnie trudny technicznie. Te wszystkie niesamowite miejsca które zwiedzaliśmy po drodze warto było zobaczyć i się przy okazji trochę zmęczyć. Nowa formuła- sztafety okazała się interesująca i wymagała zupełnie innego podejścia do biegania niż do tej pory. Zupełnie nowe, ciekawe doświadczenie.

Leave a comment