Pójdę w Połoniny- UMB 90km

„Pójdę w połoniny, w roztańczone bujne trawy pod rękę razem  z polnym wiatrem. Między szumem liści ukryte słowa dla mnie, zanucę je głośniej, niech popłyną dalej gdzieś…”

Słowa tej piosenki bujały się gdzieś w mojej głowie jak zadowolony wychodziłem z naszego pięknego domku w Dołżycy od Pani Kasi i Adama, gdzie przyjęli nas jak rodzina. Byłem mega szczęśliwy, że wreszcie będę miał okazję pobiegać po Połoninach bo trasa nowego dystansu ultramaratonu Bieszczadzkiego wreszcie wróciła do Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Mowa o dystansie 90km z wg. Mojego zegarka 4050m przewyższeń. Patrząc na profil biegu zapowiadał się łatwy początek, potem trochę górek i na koniec dwa soczyste podejścia żeby zakończyć zmagania przebiegając szczytami Małego Jasła, Okrąglika aż do samej Cisnej.

profil

Biuro zawodów działało już od 16 w piątek. Zjawiliśmy się tam po 17. Pakiet odebrany, zdjęcie z logo biegu i powrót do pakowania do domu. Ustawiłem sobie na prawie każdym punkcie wsparcie w postaci Asi, która miała żele i elektrolity. Na całe 90km zabrałem tylko 3 batony i 7 żeli. Po ostatnich refleksjach nad moim trawieniem i korzystaniem  z dobrych żeli, które zastępują posiłek postanowiłem na nie postawić podczas zawodów. Do tego apteczka, maść, tabletki, Sudocrem, zapasowa czołówka i plecak spakowany. Start o 1.00 z początku wydawał mi się złym wyjściem bo przecież możnaby zacząć chwilę później, dałoby się położyć chociaż na chwilę a limit i tak zrobić do zachodu słońca- podobnie jak z Rzeźnikiem. 3.00 nie byłaby głupią opcją. Stanąłem, kameralny początek, zaledwie garstka biegaczy, organizatorzy i Wiewiórki na głosnikach. Wystrzał Mirka i wszystko ruszyło.

43880462_2135164706746950_5202465672004632576_o

Z początku dało się rozgrzać bo był płaski asfaltowy odcinek do samej knajpki „Szynk na Zamościu”. Dalej droga zaczęła piąć się w górę, dość łagodnie, szeroko i płasko na całej długości. Tutaj dało się jeszcze pognać, raczej nikt nie rozmawiał. Wszyscy chyba dalej spali albo byli bardzo skoncentrowani. Trasa była miejscami łatwa i szybka. Następnie wybiegliśmy w otwarty teren i po asfalcie ruszyliśmy w stronę Roztok Górnych. Tutaj kompletnie nie dało się skupić na biegu. Wokoło ciemność, nic nie widać co czai się po krzakach a my biegniemy asfaltem potykając się o kamienie. A potykamy się bo nad nami wirują całe przepiękne gwiazdozbiory. Takiego widoku nie miałem chyba nigdy w życiu. Pogoda idealna, widoczność gwiazd niesamowita. Zacząłem z kimś rozmawiać, że widzimy w górze wielką niedźwiedzicę, mały wóz itd. Nie patrzałem pod nogi, na ludzi, tylko z zachwytem tam wysoko. Dało mi to szansę poczuć że to będzie naprawde dobry bieg. W końcu meldujemy się na punkcie odżywczym na 12km. Mało piłem więc tylko biorę łyka i lecę dalej. Droga od kilku kilometrów cały czas delikatnie pod górę. Jest opór, ale da się biec. Aż do samej przełęczy pod Roztokami. Tutaj skręcamy w prawo i biegniemy trasą Rzeźniczka do Solinki. Można było lekko zwolnić bo teren już trudniejszy, nabrać powietrza w płuca. Przy świetle czołówki biegniemy pasmem granicznym w 4 osoby, w tym jedna niesamowita Maria Domiszewska, którą poznajemy jeszcze przed startem bo jak się okazało jest siostrą naszej Pani u której śpimy. Facet z przodu potyka się co jakiś czas ale informuje o trudniejszych miejscach, kiedy należy zwolnić. Biegniemy w grupie bo bezpieczniej. Po 3 przewrotce w lesie naszego lidera postanawiam go odciążyć i biegną przodem. Ruszam swoim tempem, ale widzę że dwójka biegaczy zostaje z tyłu a u mego boku zostaje nie kto inny jak Marysia! Biegniemy dalej razem do samego punktu na Solince. 44063010_2135242413405846_8830967405032243200_o

Wydaje się jakby w dolinie było zimniej niż na szczytach przed chwilą. Dobiegam do punktu w Solince, 26km w super czasie 2h37min. Wokoło tylko samochody nadleśnictwa i praktycznie sami leśnicy. Na stołach kieliszki z wiśniówką. Ktoś mi się pyta czy coś chcę i popełniam bardzo prosty błąd. Nie wiem czego chcę, więc nie biorę nic i lecę dalej. Trasa płaska, ma być łatwo więc zapominam o punkcie i biegnę dalej. Dochodzę jakiegos biegacza, który niedawno ukończył GUR challenge i zdziwiony że jeszcze miał siłę w tym startować  rozmawiamy o naszych planach. Zaczyna się męczące podejście na Hyrlatą. Bardzo strome i długie. Idę jakiś czas za nim bo okazał się szybszy na asfaltowym odcinku przed podejściem, ale praktycznie przed szczytem słabnie i puszcza mnie przodem. Biegnę więc sam przodem. Jest godzina 4:15. W lesie ciemno, czołówka pokazuje tylko kilka kroków naprzód. Słyszę mnóstwo dzikich zwierząt w tym rejonie. W pewnym momencie czuje smród, na błocie ślady stóp niedźwiedzia i jego odchody. Czuje je więc są pewnie jeszcze świeże. Przechodzą mnie drgawki i to bynajmniej nie z zimna. Czuje zapach zwierzyny, słyszę łamane gałęzie, obracam się ale za mną nikogo. Przede mną też nie. Robie swoje i lecę naprzód. Jeszcze jakieś podejścia, zbiegi i czekam na ten zbieg do Roztok, gdzie czeka ekipa na punkcie odżywczym i moja Asia. Pociągam ostatni łyk picia. Brakuje mi go trochę, ale myślę, że do punktu wytrzymam. W końcu zaczyna się zbieg a ja jestem przeszczęśliwy że ta podróż po dzikim lesie nareszcie się kończy. W pewnym momencie staje jak wryty. Przede mną świecą się dwa wielkie ślepia! Stoję, cisza. Słyszę, że ktoś/ coś za mną zbiega. W pewnym momencie ostrzegam, że tam chyba jest niedźwiedź a na to słyszę, że to tylko taśma organizatora. To była Marysia, która właśnie mnie wyprzedza. Speszony biegnę za nią. Dobiegamy do punktu na Roztokach. Jest po 5.00 rano. Dalej ciemno. Postanawiam zjeść zupę- grochówka. Chce mi się strasznie pić, myślałem że zupa będzie bardziej wodnista ale była dość gęsta, zalewam bidony i pije je zaraz za punktem. Tak, na następnych 4km wypiłem cały 1 bidon i dalej czuje suche usta. Jest problem. Kolejny punkt za ponad 20km a ja mam 0,5l picia. Dobiegam do podejścia na Okrąglik i dochodzę Marysię która wybiegła wcześniej z punktu. Na szczycie wypijam resztę picia. Dalej ciemno, jestem zdziwiony że to tak szybko zeszło. Biegnę chwilę z Marysią ale z czasem widzę, że zostaje w tyle i zostaje sam. Poznaje  miejsca, którymi biegłem podczas Biegu Rzeźnika. Wypijam ostatni łyk wody, łapiąc go tak chciwie że aż się krztusze. Jest prawie 6.00.

43823140_2135297113400376_7167159261393321984_o

Słońce wstaje, ja czuję suchość w gardle. Usta robią się suche. Zdaje sobie sprawę, że na tych mniej popularnych szlakach w okolicach Rabiej Skały nikogo nie spotkam. Oglądam się za siebie, staje ale nikogo w zasięgu wzroku. Bez żadnego ratunku. Czuje się coraz gorzej, opadam z sił, potrzebuje wody, picia. Pokutuje błąd, który popełniłem na ostatnim punkcie. Czemu ja się tam nic nie napiłem. Dla mnie kończy się właśnie bieg, widzę ścieżkę, liście, kilometry się nie kończą, zaczyna boleć gardło, pojawiają się mroczki i ten obłędny wzrok. Oddałbym wszystko za wodę. Boli mnie przełyk, gardło, krztusze się z suchości. Nagle widzę człowieka, poznaje Roberta. Chce z nim biec  bo boje się że zaraz zemdleję. Mam już trudności z oddechem, łapie powietrze, które mnie po prostu krztusi. Udaje nam się wspólnie dociągnąć do Wetliny( 60km). Informuję Asię co narobiłem, siadam i proszę o picie. Wypijam 2 izotoniki naraz i od razu je zwracam. Nie mogę patrzeć na jedzenie, boli mnie przełyk, próbuję pić, odbija się ale przechodzi. Nie jadłem nic od 1,5h.

43879281_2135296983400389_5939550036445626368_o

Nie jest dobrze, jestem mega słaby i boje się, że nie ukończę biegu. Dostaje rosół, herbatę i wyrzucam wszystkie batony. Nie mogę nic przełykać bo boli. Wchodzi tylko picie. Spijam colę żeby mieć coś energii. Mówię Asi, że chyba nie dam rady, ale wiem jak jej zależy żebyśmy za rok wystartowali w Rzeźniku i żebym ukończył bo wtedy będziemy mieć 2 punkty więcej do losowania. Wstał już ranek. Siedzę tak 12 min, patrze się na szczyt Smerek przez który pierwszy raz po kilku latach prowadzi trasa biegu i śpiewam gdzieś piosenkę „Anioły Bieszczadzkie, Bieszczadzkie Anioły…”. Myślę sobie „Jezu jak tam musi być pięknie”. Wstaję i idę, bez słowa. Chociaż jest z górki i płasko to idę bo jest mi niedobrze, chce się wymiotować. Wiem, że nie powinienem w tym stanie kontynuować biegu bo to niebezpieczne, ale w głowie grają mi „Bieszczadzkie Anioły”. Nie przejmuje się czasem, idę naprzód śpiewając sobie „Pójdę w Połoniny…”. Idę trochę szybciej od turystów, ale nie liczy się ściganie, czasy, teraz chce poczuć piękno połonin, które uwielbiam. Piosenka w głowie, w brzuchu pusto, brak sił, ale chce poczuć to cholerne piękno! Już jestem, dochodzę na przełęcz Orłowicza i już są. Witam się z bieszczadzkimi aniołami, chce żyć tą chwilą, widzę w oddali jakichś biegaczy, ale nie spieszę się, chcę tu być, chciałem tu wejść, teraz chce tu być. Idę powoli, nie biegnę w stronę szczytu Smerek. Na szczycie spotykam grupkę turystów i dzielę się zachwytem mówiąc „-Patrzcie jak pięknie widać połoniny”. Zdecydowanie poprawia mi się humor. Pomimo, że od 4 godzin nie byłem w stanie nic zjeść bo wszystko zwracam ciesze się chwilą. Nie mam siły ale mam ochotę dalej biec. Jest około 9, zbiegam dość stromym zboczem w stronę miejscowości Smerek. Po drodze tłumy turystów, czasem trzeba przystanąć na zbiegu żeby kogoś nie stratować.

44037817_2076866739039243_6220116777897033728_o

Nie zlicze, ile razy mówiłem tutaj „cześć” albo „dzień dobry”. Im niżej, tym teren robi się łatwiejszy, przebiegam ruchliwą drogę i skręcam na tory! Na tym fragmencie ponad kilometr trasy prowadzi po drewnianych, zarośniętych belach wzdłuż torów. Większości nawet nie widać, co chwila się potykam, trudno biec. Na tym etapie łatwo zrobić sobie nawet krzywdę bo noga co chwila wpada pomiędzy deski. W końcu koniec, znowu przebiegam ruchliwą drogę, na której mnóstwo samochodów właśnie jedzie na połoniny. Trzeba się jakoś wbić prosząc aby przepuścili bo inaczej nie ma szans. Jest ostatni punkt odżywczy przy drodze- Smerek(72km). Znowu nic nie zjem, pije colę. Coś musi mi dać energii na ostatni 18km etap. Na jedzenie nie mogę już patrzeć. Brzuch boli dalej od Wetliny. Próbuję coś biec. Zaczyna się niekończące się podejście na Fereczatą i Okrąglik, gdzie kiedyś zbiegałem podczas Biegu Rzeźnika. Idę jak w transie przed siebie, cały czas do przodu. Widzę przed sobą trzech biegaczy, ale tylko widzę. Nie myślę o ściganiu, w brzuchu wszystko się przelewa, jest mi niedobrze, wciągam tylko Isogel i biegnę dalej. Doganiam znowu Roberta i próbuje coś pogadać żeby w razie zasłabnięcia być obok kogoś. Ale ten jak mnie widzi, zaczyna uciekać. Trudno, idę dalej sam aż na szczyt Okrąglika, gdzie nasza trasa łączy się z krótszymi dystansami. Nagle na trasie mnóstwo ludzi, trzeba się prosić żeby ominąć większe grupki, wyprzedzam ich na zbiegu, na podejściu idę w grupie. 80km a ja się czuje jak na jakimś biegu masowym, gadam z ludźmi, rzucam żartami, robie komuś zdjęcia. Cholera, nie o to chodziło, przecież trzeba biec do mety. Zaczynam coraz mniej rozmawiać, brakuje mi tej samotności długodystansowca dla której tu przyjechałem. Wszędzie pełno ludzi! Już mnie to wkurza a najbardziej wkurza że nie mogę ich wyprzedzać bo nie mam już siły i idę gęsiego w sznurze ludzi. Powoli zbliża się meta, już ją czuć, już słychać. Ostatni trawers wzdłuż Solinki i wybiegamy na mostek przed metą. Staram się ładnie biec. Przebiegam metę, znowu czuję że zrobiłem kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty.

IMG_20181017_220315

Dostaje piękny medal, piwo i idę odpocząć. Idę po posiłek regeneracyjny i dostaje zupę grzybową. Od razu puszczam pawia na sam widok po takiej masakrze na trasie. Liczyłem na coś normalnego do jedzenia, próbuję łyżkę i od razu zanosi mnie na wymioty. Wyrzucam więc całość do kosza. Nie rozumiem jak na mecie mogła być grzybowa. Nawet się tego nie spodziewałem. Jak najszybciej ewakuujemy się z Orlika do domu żeby wreszcie coś zjeść. Nie jadłem nic stałego od 7 godzin! Po dotarciu na miejsce gospodyni częstuje nas krupnikiem, myjemy się, gratulujemy Marysi Domiszewskiej zwycięstwa, bo przybiegła w końcu jako pierwsza kobieta i po obfitym obiedzie wracamy na Orlik na dekorację.

20181013_174513

Wreszcie dostaję super statuetkę wilka i miodek bieszczadzki za 2 miejsce w kategorii wiekowej. Ostatecznie zajmuje 9 pozycję po tych wszystkich nieprzyjemnych przygodach na trasie. Jestem mega szczęśliwy, że się nie poddałem i walczyłem do końca bo naprawde było warto.  Do teraz nie mam pojęcia jak to zrobiłem, dochodząc do siebie w naprawdę kiepskim stanie, nie będąc w stanie nic zjeść przez ponad połowę biegu. Na pytanie jak przebiec uMB cytuję słowa piosenki  o bieszczadzkich aniołach „…I skrzydłem wskazują drogę, i wtedy w nas się zapala wieczny bieszczadzki ogień”. Co prawda nie miałem takiego zmartwychwstania jak podczas Rzeźnika, ale mogę śmiało powiedzieć, że do mety doprowadziły mnie właśnie anioły.

20181013_174955

Trasa- cudowna, malownicze Bieszczady jesienią to jest to. Wszystko inne się po prostu  chowa. Wchodzisz w ten klimat i już wiesz, że to będzie dobry dzień podczas bezchmurnej nocy w trakcie której witasz się ze wszystkimi gwiazdozbiorami. Do tego świetnie przygotowane punkty gastronomiczne. Na każdym z nich była zupa! Niestety na mecie zupa grzybowa była dla mnie jakimś żartem. Całość świetnie zorganizowana bez żadnych zgrzytów i błędów oznaczeń. Na punkcie w Wetlinie, gdzie część szlaku biegła nieoznakowanym odcinkiem Parku Narodowego dostaliśmy nawet mapki z zaznaczonym szlakiem. Natomiast końcowe kilka kilometrów połączone z innymi trasami były po prostu za bardzo zapchane. Warto będzie tu wrócić i poczuć magię Bieszczad jesienią!
Bilans:
– dystans 90km

– czas 11h21min39s

– miejsce 9( w limicie zmieściło się tylko 58/97 które wystartowało)

– miejsce 2( kat. wiekowa)

Cross Czwórki Dąbrowa Górnicza

Jest taki jeden bieg w którym startuję co roku. W związku z tą regularnością jest takim wyznacznikiem mojej formy. Pokazuje jak przepracowałem dany rok i czy te przygotowania idą we właściwą stronę. Nie jest to bieg górski bo tutaj wychodzi wytrzymałość i siła, nie jest to bieg płaski, na którym uwydatni się głównie szybkość, ale bieg przełajowy, gdzie na udany start składa się układanka wszystkich tych elementów. Od kilku lat, regularnie startuję w „Cross Czwórki” organizowanym przez stowarzyszenie „Pogoria Biega”.

Bieg ma dystans 15km, więc jest dość krótki, ale nie jest takim typowym biegiem przełajowym. Na trasie mamy 2 krótkie przeloty asfaltowe gdzie można się rozpędzić a całość trasy to w połowie przeprawa przez piasek! Tak, ten cholerny sypki piasek, bieganie po ścieżkach leśnych i betonowej przy zbiornikach wodnych Pogoria III i IV. Od początku bardzo polubiłem ten bieg ze względu na różnorodność trasy. Zresztą jak to wygląda, możecie poczytać poniżej…
20180930_105728

Przed startem niestety się rozchorowałem, złapało mnie przeziębienie, bolało gardło, miałem katar i bolała głowa. Całą sobotę siedziałem pod kołdrą w domu, bo jutro start Crossa Czwórki. Grzałem się ile wlezie, smarowałem potłuczoną stopę różnymi maściami, moczyłem ją w solance. Na dzień przed startem miałem takiego pecha, że nie dość że chory to jeszcze odezwała się kontuzja śródstopia. Bolało nawet podczas chodzenia. Ale trudno, trzeba leczyć.
W niedzielę, pomimo osłabienia, czułem się już lepiej, został katar, nie miałem głosu, ale byłem już silniejszy. Wziąłem jeszcze kilka tabletek Rutinoscorbinu i po 9 wyjechaliśmy z Katowic. Na miejscu byliśmy już przed 10. Odebraliśmy z A pakiety i teraz co tu robić do 11. Na dworze zimno, rozgrzewkę zacząłem dopiero 10.40 a wcześniej posiedzieliśmy w samochodzie. W pakiecie startowym poza chipem i numerkiem była karta stałego klienta do gabinetu kosmetycznego? I opaska na głowę z logo biegu. Całkiem fajnie, bo rok wcześniej nie było żadnego gadżetu. Natomiast we wcześniejszych edycjach pojawiały się koszulki.

20180930_110005

Na starcie nie było dużo osób. Z tego co kojarze, wystartowało około 112 na dystansie głównym- 15km. Do tego był jeszcze jakiś krótszy bieg towarzyszący, chyba na 8km.  Stanąłem spokojnie w drugiej linii, bo widziałem kilku harpaganów, którzy są szybcy i postanowiłem im ustąpić, ale za mną stali ludzie z telefonami na ramionach, którzy nie wyglądali jakby mieli dzisiaj sobie żyły wypruwać, więc ta druga linia była idealna. Nastąpiło odliczanie i wystrzał. Pierwszy rząd poszedł do przodu. Od razu uciekło trzech najszybszych do przodu. Popędziłem spokojnie naprzód żeby nie zrobić tego za szybko bo 15km to taki wredny dystans, który potrafi się zemścić. Ruszyliśmy wszyscy szybko. Tempo przez pierwsze km 3:39min/km. Prowadząca trójka, za nią trzech młodych chłopaków i ja. Jak wbiegliśmy w teren, tamta trójka już na dobre uciekła. Tutaj cały czas biegłem z trójką chłopaków. Mieliśmy do pokonania jakieś łąki na których były pozostałości połamanych drzew, potem moment po asfalcie i wbiegliśmy po piasku na creme de la cream  czyli piasek w okolicach zbiornika wodnego. Zaczęły się przeprawy przez krzaczory żeby ominąć wodę do kolan, zaraz za przeszkodą czekał ktoś z obsługi, który skierował chłopaków w prawo, krzycząc że „8km w prawo” a ja zagubiony stanąłem i zapytałem się, co z 15stką? Ten wskazał mi więcej piachu na wprost i popędziłem przed siebie. Zaczęło się targanie w kopnym piasku. Nogi męczyły się konkretnie. Było kilka podbiegów i zbiegów po piaszczystych wydmach. Momentami nogi zapadały się powyżej kostek, biegło się ciężko. Tempo już grubo spadło, w okolicach 4:30-5min/km. Nogi coraz bardziej zmęczone, po drodze kilka przeszkód w postaci zbiornika wodnego, gdzie trzeba zmoczyć nogi i przebiec po wodzie. Po jakimś czasie zablokował się nos, z którego zaczęło mi cieknąć.

20180930_120706

Biegło się przyjemnie. Przez to, że trasa biegu głównego i towarzyszącego się wcześniej rozchodziły, nie miałem pojęcia ile osób jest przede mną. Nie widziałem ich. Kiedy obejrzałem się za siebie- też nikogo. Trochę wybiegnę w przyszłość, ale odkąd rozstaliśmy się z chłopakami na 3,5km to już nikogo z biegaczy po drodze nie widziałem. Czasem miałem wrażenie, że biegnę poza trasą albo ja biegnę dobrze a wszyscy źle. Po prostu nikogo, pustka. Tylko ja, piasek i dzika przyroda. Pomyślałem sobie- BOMBA! Poczułem tą wolność, którą szukam w biegach, bez rywalizacji i spinania się. Leciałem swoim tempem. Musiałem pilnować dzisiaj tętna bo byłem przeziębiony i rosło szybciej niż normalnie. W połowie trasy, wreszcie zobaczyłem człowieka. Była to obsługa biegu na punkcie z wodą i izotonikiem. Złapałem kubek i oblałem się nim. W porównaniu z poprzednimi edycjami, kawałek trasy był poprowadzony asfaltem, ale ruch tutaj był ograniczony i pilnowany przez policję. Lekki podbieg do góry, potem płaska ścieżka wzdłuż kanału. Pomyślałem sobie, że dobry moment zjeść coś dobrego i wciągłem żela. Potem młodzi wolontariusze kierowali drogą w dół, przez most i znowu lasem. Jak tu było pięknie i przyjemnie. Słonko na otwartym terenie dość konkretnie grzało a w lesie było mega przyjemnie, znowu tylko ja i las! Złapałem kilka głębszych wdechów i z bananem na twarzy pognałem przed siebie. Nagle biegnę a tu wieeelki pies, który się do mnie dołączył i zaczął plątać pod nogami. Musiałem zwolnić, ale ktoś go zawołał i znowu biegłem szybko leśną ścieżką. Na tym odcinku- leśno ścieżkowym, który ciągnął się przez jakieś 3 km, tempo ze względu na przyjemność z biegu znowu wzrosło do 4min/km. Szybciej nie mogłem bo byłem osłabiony a przy tej prędkości czułem się świetnie. Potem ktoś z obsługi poprowadził przez kawałek asfaltu, znowu te same pola z połamanymi gałęziami, co wcześniej. Następnie tory kolejowe z nasypem i znowu znalazłem się po drugiej stronie jeziora.

20180930_120246

Meta czekała po drugiej jego stronie. Tutaj już było sporo biegaczy, spacerowiczów i rowerzystów. Cieszyli się na mój widok. Zaczęliśmy się pozdrawiać, uśmiechałem się do każdego i machałem serdecznie. Biegłem już na kompletnym luzie. Od prawie godziny nie widziałem nikogo z kim miałbym rywalizować. Zacząłem napawać się tą serdecznością ludzi, pogodą i jeziorem obok mnie. Tempo podobnie jak w lasku- 4min/km. W głowie cisza, spokój. W nosie burza, ulewa. Zacząłem się już tym ksztusić co trochę psuło efekt. Jeszcze mała crossowa pętelka i ostatni 500m finish chodnikiem do mety. Trochę przyspieszyłem, kibice bili brawo, na mecie słychać było wrzawę. Do tej pory nie miałem pojęcia który jestem ani jaki miałem czas. Na zegarku miałem samo tętno. Reszta mnie nie obchodziła, wyłączyłem km, czasy, przewyższenia. Wpadam szczęśliwy na metę, dostaje medal, wodę i dowiaduje się, że jestem 4. Myślę sobie, że najgorsza pozycja bo poza podium, ale i tak jestem szczęśliwy, że pomimo przeziębienia dałem radę z pełnym nosem i dusznościami. Że było przyjemnie bo trasa fajna a ja sam mogłem się nią napawać a organizacja również świetna.

20180930_135826

Na poczęstunek po biegu był żur z bułką. Potem dekoracja na którą również zostaliśmy, bo pomimo 4 miejsca zająłem 1 miejsce w kategorii wiekowej 16-29 lat. Dostałem piękną statuetkę przypominającą o zmoczonych podczas biegu butach, chustę wielofunkcyjną, notes, długopis i smyczkę. Po dekoracji odbyło się losowanie nagród.

Bieg jak co roku oceniam bardzo pozytywnie. Sama organizacja przebiegła tak jak powinna a trasa jest warta uwagi. W ubiegłym roku przez pomyłkę wolontariusza, trasa skróciła się do około 14km i nabiegałem czas 1h04min13s. W tym roku na pełnym dystansie 15km udało się uzyskać 1h02min42s. Skończyło się na 4 miejscu open i 1 w kategorii