Winter Trail Małopolska 2018- 35km

Pamiętacie jeszcze mój start podczas Półmaratonu Gór Stołowych? Niby biegłem, ale nie skupiałem się zbytnio na biegu, śpiewaliśmy z biegaczami piosenki, śmialiśmy się, pozowaliśmy do zdjęć. Klimat super a jaka frajda. Nie nazwałbym tego zawodami ani wycieczką biegową, ale „przygoda biegowa”. Tak to będzie odpowiednie określenie.

Wróćmy do Winter Trail Małopolska. Nie biegam raczej w zimę więc wybrałem tutaj najkrótszy dystans- 36km, tym bardziej, że teraz mam okres przygotowawczy do sezonu. 2 miesiące temu ostatnio biegałem w górach, potem miesiąc przerwy, potem jeszcze miesiąc egzaminowania się zawodowego. W górach nie byłem 2 miesiące. Dopiero tydzień przed zawodami postanowiłem poznać drugą część tej mojej trasy żeby się przekonać na co się piszę. Wtedy warunki były powiedzmy sobie- wiosenne. Śniegu jak na lekarstwo, tylko na szczytach.

mapka_wtm2018_35-1.jpg

A co do samych zawodów. Organizuje je świetna ekipa Ultra Trail Małopolska z niezawodnym Pawłem Derlatką na czele. Trasy przebiegają po górach Beskidu Wyspowego w okolicach bazy Lubogoszcz, która mieści się na zboczu góry o podobnej nazwie. Do wyboru w tym roku były dystanse 35,45,64 i aż 105km co jak dla mnie było nowością w górskich biegach organizowanych zimą, bo nie kojarzę drugiego biegu z takim dystansem. Co do miejscowości- Kasinka Mała, rzeczywiście mała, przyjazna miejscowość w której z łatwością można odpocząć i zaczerpnąć świeżego powietrza w niedalekiej odległości od Krakowa. Baza zawodów znajdowała się w Bazie Szkoleniowo Wypoczynkowej Lubogoszcz o której wspominałem.

48358983_2170378409892246_3468972435607388160_o

Odprawa przedstartowa pojawiła się w internecie już w środę, start był w sobotę. Jednocześnie pojawiła się też wersja pdf jakby komuś nie chciało się oglądać całości. Przypomniane zostało wyposażenie obowiązkowe z naciskiem na regulaminowe kary opisane dokładnie w regulaminie za brak wyposażenia, śmieci czy obrażanie. Do tego informacja o zbiórce dla schroniska dla psów różnych jedzonek, zabawek, koców oraz odzieży biegowej dla MONAR’u z Krakowa. Genialny pomysł żeby zrobić te zbiórki wśród biegaczy! Myślę, że na tle wielu pozostałych jesteśmy światu trochę bardziej wdzięczni za tu i teraz i potrafimy doceniać pewne sprawy. Od razu znalazły się w domu worki niepotrzebnych rzeczy biegowych dla pacjentów MONAR, ba! Nawet prawie nowe buty w których bolały mnie stopy, bluzy, koszulki, legginsy… Zajebista okazja żeby komuś pomóc przed WIGILIĄ! Cieszyłem się jak dziecko, które robi komuś prezent. Byłem tak zajarany, że zapomniałbym o psach ze schroniska. Zastanawiałem się co by im kupić i jak usłyszałem w odprawie, że to są nasi mniejsi bracia to bez wahania- kierunek Biedronka i największa karma z wołowiną jaka była, bo sam bym się cieszył z takiej porcji jedzenia. Tego nigdy za wiele. Od samego początku poczułem klimat tej imprezy, cieszyłem się jak na pierwszych zawodach w życiu, ta przyjacielska atmosfera mi się udzieliła. Nie myślałem o robieniu jakiegoś wyniku, nie celowałem w żadne czasy. Przyjechaliśmy dzień wcześniej odebrać pakiet startowy w bazie, która znajdowała się… 40min drogi pod górę od parkingu na szlaku, gdzie nie dało się dojechać samochodem i trzeba było dojść. Oczywiście się zgubiliśmy i trochę błądziliśmy z czołówkami i całym zapasem sprzętu na bieg, MONAR i psy. Normalnie rajdy przygodowe na orientacje się chowają. Po wielu trudach udało się dostać do bazy w środku lasu, z dala od cywilizacji i odebrać pakiet. A w pakiecie! Ło Jezusicku Nazareński. Sękacz, od razu w brzuch, wafle orkiszowe w czekoladzie Sonko- od razu na kolację, woda kokosowa- trzeba się nawodnić, 30- dniowy zestaw kolagenu na stawy- oczka się zaświeciły ze szczęścia, że moje stawy nie będą skrzypiały. Potem wyciągnąłem batona Anny Lewandowskiej. Nigdy ich nie jadłem, czułem się jakbym dostał prezent na najbliższe święta! Wyciągam dalej a tam… L- karnityna, szampony ziołowe i krem regenerujący do ust. Nie wierzyłem w to co się dzieje. Płacisz za bieg i prawie całość zwraca ci się w pakiecie! Przyznam szczerze, że organizatorzy to mistrzowie w pozyskiwaniu sponsorów. Na żadnym biegu nie dostałem bogatszego pakietu a stosunek cena/ jakość- mistrzostwo. Wspomnę, że bieg kosztował 90zł przy sprawnej rejestracji!

48371158_2170611636535590_5878848314463485952_o

Nazajutrz znowu wdrapywanie się do bazy na start z pobliskich parkingów. Około 3km spaceru na rozgrzewkę. Wcześniej jeszcze dokładne przejrzenie sprzętu obowiązkowego z regulaminem w dłoni. Start odbywał się o 9, ale od 8.40 miała być odprawa. Trzeba było odpowiednio godzinkę wcześniej przyjechać żeby się tam jeszcze dostać. Oddałem plecak na metę do depozytu. Kolejka była bardzo długa, trochę się nawkurzałem, że tyle to trwa ale trudno. Na start wszedłem po kontroli wyposażenia na 5 minut przed startem. Chwilka żeby się rozgrzać, buziak na szczęście i ruszyliśmy. Próbuję podbiegać pod pierwszą górę Lubogoszcz czarnym szlakiem. Pod nogami trochę nie fajne podłoże, śnieg, miejscami wyślizgany bo przetoczyły się tutaj poprzednie dystanse, które startowały odpowiednio godzinę i 2 godz wcześniej. Biegnę swoim tempem z przodu, póki mam siłę, z przodu ucieka dwóch zawodników- Andrzej Lachowski i jeszcze ktoś. Biegnę na szczyt razem z… kobietą. Przyznam, że byłem trochę zaskoczony bo tempo miałem dobre, tętno też raczej komfortowe żeby się nie spalić na początku a tutaj jakaś kobieta biegnie ze mną. Zastanawiam się, kto to jest.  Po chwili się poślizgnęła i nie mogła wdrapać pod dość śliskie podejście, podałem jej rękę. Znowu ucieszyłem się, że mogę komuś pomóc. W międzyczasie mija nas jakiś chłopak. Potem jeszcze jeden. Nie przejmuje się tym zbytnio, nie mam wcale ochoty się z nikim ścigać. Czuje się świetnie a to podejście w śliskim śniegu naprawdę męczy, po co się już zajeżdżać.

48380404_1994180317361927_4706632120250925056_o

Po wbiegnięciu prawie na sam szczyt od razu skręt w prawo i ostry zbieg w którym trzeba było uważać na poślizgi i kamienie rozstawione co kilka kroków. Tutaj wyprzedziłem tą kobietę, ale nie na długo. Rozpoczęło się dość długie podejście na Lubogoszcz po raz drugi z drugiej strony- od Mszany Dolnej. Tu już praktycznie cały czas maszerowałem. Dogoniła mnie ta sama kobieta. Zapytałem, czy to Edyta Lewandowska i odparła, że tak. Tak mi się właśnie wydawało. Pod górę była nie do pobicia, zbiegała już trochę gorzej bo się ślizgała. Po dłuższym czasie dotarłem na szczyt i zaczął się zbieg czerwonym szlakiem do Kasiny. Początkowo bardzo stromy i kamienisty, nogi jeździły z górki, nie miałem nad nimi kontroli. Tutaj napotkałem ostatnich zawodników z poprzedniego dystansu- 45km, którzy wybiegli godzinę wcześniej. Pozdrowiliśmy się, pożyczyliśmy powodzenia i pobiegliśmy dalej. Wesoła grupka, było zabawnie i przyjacielsko. Dalej dość nudny zbieg asfaltem i kawałek po polach na których widziałem plecy Edyty. Zacząłem tutaj mijać dłuższy dystans, część bez problemu ustępowała miejsca szybszemu a na część musiałem chwilkę poczekać. Pożartowałem z kimś, że biegnę na pociąg do Kasiny i za chwilę dogonił mnie ktoś z mojego dystansu. Miał podobne, szybkie tempo i zaczęliśmy wspólną przygodę. Ten nudny, asfaltowy fragment do prawie samej Węglówki minął nam ciekawiej. Trasa, pomimo, że miała jakieś tam widoczki, wiodła od Kasiny w większości asfaltem. Cały czas czerwonym szlakiem w kierunku szczytu Lubomir i kolejnego punktu odżywczego. Asfaltowy czas minął nam szybko na rozmowach. Przy okazji serdecznie pozdrawiam biegacza z Sobótki, którego imienia niestety nie znam!

48358944_1473653919445507_9088054333370531840_o

W międzyczasie miałem awarię zegarka. Ustawiłem powiadomienia żeby pić co jakiś czas a od samego początku ani razu nie dał mi znaku. Tętno wskazywało – przez cały czas od wbiegnięcia do Kasiny. Nie wiedziałem czy mogę cisnąć, czy zwalniać. Biegłem tak jak lubie, nie analizując i nie myśląc o tym a piłem jak mi się chciało pić. Cała reszta poza biegiem się nie liczyła. Zachciało mi się konkretnie jeść i sięgnąłem po batona. Próbowałem go otworzyć, ale za bardzo zmarzły mi palce i nie wyszło. Następnie spróbowałem zębami z jednej strony i zerwał mi się róg, no to z drugiej w środku a opakowanie przymarzło do batona i znowu się nie udało. Biegłem dalej głodny do punktu odżywczego. Napiłem się tylko picia. W czasie prób otwarcia batona, gdzieś zniknął mój kolega z którym biegłem. Ale za jakiś czas spotkałem go jak z kimś się zagadał na szlaku, pożyczyłem powodzenia i pobiegłem dalej.

48421408_1999177483528877_2839164933902434304_o (1)

Jeszcze przed punktem odżywczym były leśne fragmenty gdzie było bardzo dużo zawodników z dłuższych dystansów a trasa wąska, wokoło zaspy. Trzeba było robić slalom gigant. Przede mną biegł jakiś zawodnik z dystansu 35- Sławek. Zbiegał szybciej ode mnie, ale doganiałem go pod górkę. I tak mniej więcej do samego punktu odżywczego. Ucieszyłem się na jego widok bo byłem bardzo głodny. Na punkcie palił się ogień, była zupka i smakołyki na stole. Uzupełniłem flaski, pojadłem smakołyków i zacząłem cisnąć pod górkę w stronę Lubomira. Raczej spokojnie pod górkę żeby się nie zajechać znowu- jeszcze 15km do końca. Przed sobą widzę Sławka i widzę, że zwolnił więc dre morde: „Dawaj Sławek, ciśniesz!” Zaczęliśmy rozmawiać i już razem jakiś czas maszerowaliśmy pod górę. Potem Sławek zagadał się z kimś jeszcze i został w tyle. To podejście było baaardzo długie i praktycznie się nie kończyło. Było mi zimno, wiał wiatr a śnieg sypał po oczach. Widoczność dość mała. U góry za Lubomirem było sporo zasp i śniegu. Po chwili biegania w lekko pofałdowanym terenie, szlak skręcał w lewo na żółty szlak i zaczął się kolejny, kamienisty zbieg. Chciało mi się siku więc stanąłem na chwilę bo rozbolał mnie brzuch. Potem znowu kamienisto, ślisko, stromy zbieg na którym mija mnie Sławek. Jest zdecydowanie szybszy na zbiegach a ja mając w głowię poważny uraz kostki sprzed 6 miesięcy się hamuję i przez to niż  gruchy ni z pietruchy nadchodzi skurcz. Biorę szota magnezowego i drobię kroki, trzeba zwolnić. Czuję dość mocny ucisk w czworogłowym uda na zbiegach co mnie dziwi bo to pierwszy raz w tym miejscu. Nie mogę biec za mocno bo noga robi się sztywna. Już wiem, że tempa nie poprawię ani nie nadrobię. Coś poszło nie tak. Brak wybiegań w górach, brak odpowiedniego przygotowania albo zaspy a ja jeszcze w tym roku ani razu nie biegałem po śniegu a tutaj musze się przez niego przebijać. Trzeba było zdrobić krok i troszke zwolnić, rozciągnąć się, trudno. Jeszcze dość mocne podejście na Kiczorę i tutaj szlaki się rozchodziły. Reszta dystansów leciała prosto a my skręcaliśmy w lewo w stronę Kasinki.

ABC_5017

Po mocnym podejściu na Kiczorę rozpoczął się chyba najgorszy zbieg bo najbardziej kamienisty i niebezpieczny w takiej rynnie utworzonej z wody poza szlakiem. Dla własnego bezpieczeństwa zwolniłem. Potem kawałek płaskiego i skurcz łapie nogi, drobie kroku i kolejny zbieg z Kasinką Małą w tle przede mną. Zbiegam polami, przede mną widzę w całości ostatnie podejście do mety na Lubogoszcz. Znowu asfalt na dobitkę, biegnę chwilę miastem, ulicą i skręcam w uliczkę, lekko pod górę i znowu lód ze śniegiem, polna droga pod Lubogoszcz. Widzę Sławka jak próbuje zmusić się do biegu, jest chwilę przede mną. Mogę go gonić, bo mam jeszcze sporo siły, ale nie widzę w tym większego celu. Jedna pozycja w tą czy w tą teraz jest bez znaczenia a nie wiadomo jak daleko jeszcze. Momentami próbuję podbiegać ale się ślizgam na lodzie, często przechodzę do marszu. Potem dość stromo w górę już w lesie, idę jeszcze kawałek, skręt w lewo i już widzę metę. Cisnę co sił w  nogach, w oddali widzę jak Sławek wbiega na metę i moja Asia czeka gdzieś obok. Biegnę co tchu w płucach. Wpadam, robią mi zdjęcie w pamiątkowej tabliczce, dostaję niesamowitą czapkę finishera i buziaka od Asi.

48230464_2170714409858646_1196620464676405248_o

Jestem mega szczęśliwy, że ukończyłem w dobrym zdrowiu i bez większego ciśnienia. Zresetowałem głowę, odizolowałem się w tym Lubogoszczu od świata. Potem ciepły prysznic, ciepłe piwo- browar Staropolski, które mnie rozgrzało i posiłek regeneracyjny. To był ryż z jakimiś ostrymi przyprawami i czymś jeszcze. Pożywne, ale trochę za suche jak na posiłek po zawodach. Trudno się przełykało. Pojadłem, popiłem herbatą i spotkałem się z Justyną i Rafałem, który biegł dystans 45km. Było bardzo miło i przyjemnie. Dostałem jeszcze medal w formie płatka śniegu, który świetnie prezentuje się na choince jako ozdoba. Fajnie, że nie było metalowych medali, które i tak powędrowałyby do jakiegoś pudła i leżały tam do kolejnej przeprowadzki aż wylądują na śmietniku. Za dużo już tego mam a wreszcie ktoś pomyślał i dał nam praktyczny medal/ ozdobę, która co roku w święta będzie mi przypominała w czym brałem udział i przypomni mi te zimne wiatry i zawieje śnieżne na szczycie Lubomira albo te kamienie w śniegu na zbiegach z Kiczory! Będzie okazja się na chwilę oderwać myślami od spotkań z rodziną, które czasem bywają równie męczące.

48422582_1021580778042804_4130839965506469888_o

Bieg doskonale zorganizowany, bez wpadek, trasa perfekcyjnie oznakowana, zegarek się zwiesił( mierzył km ale nawigacja i inne aplikacje w tym pomiar tętna padło) a ja się nie zgubiłem, pakiet bogaty, najlepszy stosunek cena/ jakość, czapka finishera genialna, zawsze taką chciałem! Punkty zaopatrzone znakomicie, zawsze się znajdzie coś co potrzebujesz i na każdym ciepły posiłek. Działanie biura i depozytu w tym jego lokalizacja- super! Trasa średnia, bez większych widoków czy atrakcji, trudna ale nie szczególnie ciekawa.

Ogólnie myślę, że w tym okresie nie ma lepszego biegu w okolicy i chociaż szlaki nie są specjalnie malownicze to impreza nadrabia klimatem i atmosferą. Takie coś się naprawde miło wspomina i warto tam wrócić. Mega ciepłe przyjęcie na mecie, przydatne gadżety, tak powinno się organizować biegi. I wcale nie muszą mieć super trasy żebym je pokochał. WTM ma w sobie coś innego, co sprawia, że jest wyjątkowy. Musicie sami to poczuć żeby się przekonać.

Leave a comment