Zimowy Ultramaraton Karkonoski 2019- extreme!

„Tomku, to Ty tak dmuchasz?”- zadałem gdzieś w białą otchłań. W zasadzie nie wiem dokąd i do kogo, ale automatycznie mi się wyrwało.

Pamiętam jak przez mgłę… Nie mgłę, ale prawdziwą śnieżną zamieć:
„Kur…, gdzie ta trasa?!”; „Prawo czy lewo, wie ktoś?”; „Spróbujcie biec tyłem!”; „Jeszcze tylko 2 min i się ogrzejesz”.
Gdzieś czytałem, że w sytuacjach stresowych, przy umiarkowanym stresie wyostrzają się funkcje poznawcze organizmu, usprawnia zmysł zapamiętywania. Ale czy bieganie jest stresem?

W ten sposób zaczynamy przygodę, która rozpoczęła się jeszcze w listopadzie ubiegłego roku, kiedy to wiedziałem, że jestem gotów zmierzyć się z Zimowym Ultramaratonem Karkonoskim i zostałem wylosowany. Był to bieg na który długo nie byłem gotowy, wreszcie poczułem, że jestem w stanie pobiec go w dobrym czasie i tak zaczęła się przygoda z przygotowaniami do startu.  Specjalnie zakupiłem dobre buty, lepszą kurtkę z softshellem, dostałem od mojej Asi nawet cieplejsze rękawiczki. Sprzętowo byłem przetestowany i wyposażony.

53761283_2220177681578985_8898801396950761472_n

Wszystko byłoby super, gdyby nie równe 2 tygodnie przed zawodami kostka poważnie nie spuchła a ból uniemożliwiał nawet chodzenie. Przerwałem więc przygotowania do biegu, cała uwaga skupiła się nagle na szukaniu cudownego uzdrowienia przed startem. W ten sposób zacząłem odwiedzać fizjoterapeutów, ortopede. Ucieszyła mnie nieco wiadomość, że nie ma złamania, USG wykazało bardzo duże ilości płynu w stawie. Opuchlizna utrzymywała się do następnego tygodnia. Sprawa wyglądała bardzo poważnie. Tydzień przed biegiem próbowałem truchtać, ale po 20min nie mogłem stawać na nodze. W ostatnim tygodniu ratunkiem był kolejny fizjoterapeuta, którego terapia wreszcie zaczęła przynosić efekty. Od wtorku noga zaczęła maleć, nie biegałem już  10 dni a za 3 był start zawodów. Forma w lesie a noga dalej spuchnięta. Kolejne 3 wizyty, ostatnia w czwartek pozwoliły pozbyć się obrzęku. W piątek udałem się o 5 rano na testowy bieg. Po 25min biegu nie byłem w stanie wejść do bloku po skończonym treningu. Bolało okropnie. Pomyślałem, że to koniec, że nie pobiegnę.

Docieramy, trwa odprawa. Nic nie słyszę, jest za dużo ludzi, nie udaje się wejść . Czekam aż wyjdą żeby odebrać pakiet. Po zakończonej odprawie, po drodze spotykam Dawida, który informuje mnie, że ze względu na ekstremalne warunki na trasie, skrócili trasę z 53 do 21km i motywuje że jednak powinienem spróbować, bo 21km to w końcu ponad 2 razy mniej i może dam radę.  Do tego przesunęli nam start na 6.30, bo potem warunki mają się jeszcze pogorszyć. Zaczynam myśleć poważniej o starcie, odbieram pakiet. Po drodze podpytuje jeszcze kogoś z biegaczy, czy faktycznie trasa ma tylko 21km co tylko zwiększa moją chęć na start. W pokoju bije się z myślami. Bardzo chciałem pobiec akurat ten bieg ze względu na to komu jest on poświęcony. Jeszcze rzut oka na pakiet. Jest koszulka! Ba, nawet jest piwo z browar Fortuna, do tego banany, baton, woda i woda i jeszcze kilka naklejek, podstawek pod piwo, nawet magazyn Ultra. Wstaję z łóżka i informuję Asię, że jutro wstaje po 4 i startuje. Szybko pakuje wszystkie niezbędne rzeczy na bieg, szybko planuje co i jak robić. Nie biegałem 13 dni, boli mnie kostka. Posłucham fizjoterapeute i ustawie się z tyłu stawki żeby nie biec zbyt szybko bo może się to źle skończyć. Podczas pakowania, Asia informuje mnie o ekstremalnych warunkach na trasie i że wszędzie piszą o naszym biegu. Skupiam się żeby zabrać całe powiększone wyposażenie obowiązkowe.

53752197_2220177638245656_5591591693297123328_n

Rano w okolicy godz. 5 udałem się na obowiązkową kontrolę wyposażenia, kolejka bardzo duża, ale było kilka stanowisk i jakoś to szło. O godz. 5.30 ląduje  w autobusie, który zabiera nas na start- na Polane Jakuszycką. Na starcie można się ogrzać przy ogniu lub ciasnym pomieszczeniu z depozytem na metę. Jest naprawdę zimno i wieje silny wiatr, staram się ruszać żeby nie zmarznąć więc się rozgrzewam. Start się przeciąga, bo docierają kolejne autobusy. Spiker informuje o apokaliptycznych warunkach na trasie. Ponieważ nie słyszałem odprawy, trochę nie zdawałem sobie sprawy z powagi tych słów. Następuje odliczanie i poszli…

Stanąłem gdzieś pośrodku stawki. Początkowe metry to zapadanie się w grząskim śniegu, chociaż musiałem biec za wolniejszymi to trudno było mi wyprzedzać bokami bo się po prostu zapadałem chociaż czasem bym się tego nie spodziewał. Za trasą narciarską skręcamy na kawałek asfaltu, który prowadzi nas na wąski szlak. Wiedziałem o nim więc na asfalcie trochę przyspieszyłem aż odezwała się noga. Od tego momentu zaczęło się brodzenie w śniegu w sznurze biegaczy. Nie było szans wyprzedzić bo powodowało to w tych warunkach zapadanie się po same biodra i wymagało więcej energii. Postanowiłem że dam sobie na wstrzymanie i skupie się na szukaniu stabilnych miejsc na śniegu żeby nie wpadać. Chociaż co jakiś czas noga się zapadła. Tempo było baaaardzo wolne, ale pamiętam że miałem nie cisnąć. Dalej zbieg, grupka powoli się rozciągnęła. Zbieg był wzdłuż potoku, więc jeden niewłaściwy krok i cały but mokry, albo wpada się znowu po biodra co zdarzyło mi się ze 3 razy. To był dość trudny technicznie odcinek. Sporo powalonych drzew, potok pośrodku i duuużo głębokiego śniegu. Wreszcie na końcu dobiegliśmy do szlaku do schroniska Kamieńczyk Wreszcie było szerzej, dało się mijać wolniejszych zawodników a górka nie była bardzo stroma, można było pobiegać. Podbieg ciągnął się do samego punktu odżywczego w schronisku na Szrenicy, na 9km. Do samej Szrenicy trasa była ratrakowana przez co bardzo fajnie się podbiegało. Pod schroniskiem obsługa zapraszała na coś ciepłego do środka, przy schronisku zaczęło także konkretnie wiać. Nie jestem pewny w którym momencie, ale nagle zaczęło mnie znosić na lewą stronę a nogi zaczęły się plątać.

53783990_1193896524107823_4025716646617284608_o

To wszystko za sprawą potężnego wiatru, napierającego na zawodników z prawej strony. Byliśmy dosłownie spychani z grani na lewą stronę. Trzeba było poza biegiem, trzymać się prosto co w tych warunkach nie było takie proste. Do tego śnieg. Śnieg uderzający w twarz z prędkością dochodzącą do 100km/h uniemożliwiał swobodną analizę terenu i często zacząłem stawiać stopy, w tym chorą nie wiedząc do końca gdzie ją stawiam. Widziałem tylko zarys tyczek oznaczających szlak. Były dość gęsto rozsiane i to one mnie prowadziły. Zdałem sobie sprawę, że w tych warunkach muszę przebiec aż 12km do mety. Nie wyglądało to optymistycznie. Przestałem przejmować się czasem na mecie, przestałem spoglądać na zegarek, nawet przestałem czuć ból stopy. Bardziej przejmowałem się samym dotarciem do mety w tych warunkach. Czułem się niepewnie.

Zobaczyłem przed sobą czarny punkt, który okazała się sylwetka zawodnika. Chwyciłem go wzrokiem, nie widząc dokąd podążam, miałem jego sylwetkę cały czas przed sobą, jedyny punkt, który starałem się trzymać wzrokiem. Zwolniłem, bo akurat biegł wolniej ode mnie, ale chciałem go mieć cały czas przed sobą. Nie wiedziałem czy jak się zatrzymam to nie zamarznę w tych warunkach, cały czas biegłem, cały czas za kimś. W pewnym momencie on się zatrzymał, miałem cichą nadzieję że wszystko gra. Podbiegłem do niego i krzyknąłem:

„- Trzy-maj- się- sta-ry!”

„- Dzię-ku-ję, Ty też!”

53698399_2257895497813537_5067644187566931968_o

Okazało się, że tylko zakładał drugą parę rękawiczek, które były obowiązkowe. Po około 14km biegu nie miałem już mocy w dłoniach, które były zziębnięte wyjąć nawet żela z kieszeni a co dopiero go zjeść. Pomyślałem, że tyle dam radę dobiec, tym bardziej, że mam izotonik z węglami.  Biegnę dalej, nie widać tyczek oznaczających szlak, ba! Widzę tylko na jedno oko, drugie jest cały czas zakryte przez kurtkę, którą nawiewa mi na twarz. Widzę przed sobą dwie postacie, ktoś do mnie dobiega, ktoś biegnie prosto, ktoś w prawo, patrze na wgraną mapę w zegarek- w prawo! Jakieś sylwetki stoją i czekają pytająco w którą stronę biec. Krzyczę i pokazuje, że w prawo. Stajemy i gwizdamy na pozostałych, którzy pobiegli prosto. Skręcamy i zaczyna się, nie mogę oddychać, wieje prosto w oczy, nic nie widzę, upadam… Podnoszę się, ktoś obok mnie idzie tyłem, ktoś na czworaka. Próbujemy się utrzymać, trochę biegać tyłem, ale raczej idziemy. Nie da się inaczej. Idziemy w tej zamieci, nic nie widać, nagle pod nogami widzę wielki dół a w nim jakichś ludzi: – Biegnijcie tam! Nie zastanawiam się i puszczam się od razu w kierunku wskazywanym przez tych ludzi, nie wiem dokąd ani po czym ja właściwie biegnę. Sprawdzam jeszcze gps, jestem na trasie. OK! Biegniemy dalej w grupce 4 osób. Bardzo dobrze, bo samemu bym tutaj nie chciał być. Ten odcinek to ciągła walka z wiatrem, brakiem widoczności, lodem i nawianym śniegiem, który miejscami przypominał białe korzenie wyrastające z ziemi. W jednym momencie biegniesz po twardym lodzie, nagle masz wąski, nawiany pas śniegu, wpadasz w niego albo przeskakujesz i tak w koło. Jeszcze zbieg bokiem stoku pełnym nawianego śniegu, brodzenie w zaspach, mijamy jakieś schronisko, zbiegamy i nagle dup! Widzę biały puch, całą twarz mam w zimnym białym puchu, odrywam kurtkę, która przymarzła mi do prawej strony twarzy bo była mokra, oglądam się przed siebie- nic, za siebie- nic. Nie mogę wstać, złapał mnie straszny skurcz. Leżę na śniegu i rozciągam łydkę, pewnie za dużo kofeiny- myślę. Udaje się wstać. Pędzę jak oszalały w dół, kostka się wykręca- boli, ale muszę lecieć, nie chcę zostać sam! Wbiegam w mały lasek i widzę w oddali jakiegoś zawodnika, wiatr nieco się uspokaja. Znowu za kimś biegnę, na przełęczy przed Odrodzeniem Tata Tomka zatrzymuje mnie i przybija piątkę. Jacyś czesi nie chcą mnie przepuścić między samochodami, czekam aż zabiorą dzieci. Ostatni podbieg, widzę schronisko, wyprzedzam jakiegoś chłopaka i w tej zamieci nie wiem dokąd biec, gubie się i biegnę za schronisko, skręcam w prawo i nagle czuję czyjąś dłoń na ramieniu- to ktoś z obsługi, mówi że meta w środku schroniska a tam herbata. Wracam się i wpadam na metę zaraz za chłopakiem, którego przed chwilą wyprzedziłem.

53800045_1193897460774396_108827573563162624_o

W schronisku- ciepła herbata, dużo słodyczy, owoców i pyszna zupa serwowana przez Mamę Tomka. Do tego piękny medal. Chwilę się ogrzewam, czekam na Dawida, po chwili dobiega i idziemy jeszcze coś zjeść. Potem najgorsze- trzeba wyjść ze schroniska spowrotem na tą wichurę i zbiec tam gdzie czekały na nas autobusy dla zawodników- do Przesieki. Wieje tylko w początkowym fragmencie, dalej jest już ok, trasa zbiegu też jest oznaczona. Wielki szacun dla organizatorów za zorganizowanie tego transportu. Następnie ciepły i pyszny obiad w szkole a wieczorem jeszcze film o Maćku Berbece, rozdanie nagród i impreza taneczna z open barem. Super klimat! Czuję się jak w chatce w górach a nie w centrum Karpacza.

53636683_2583329961695062_4945230116323065856_o

Ogólne wrażenie bardzo pozytywne. Karkonosze pokazały jakie są niebezpieczne, organizatorzy stanęli na wysokości zadania a bieg był wyjątkowo wymagający, ale jakże w tym piękny. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę miał okazję przeżyć coś równie niesamowitego. Pomimo, że trwało to tylko 21km to można o tym opowiadać godzinami. A sam ZUK jak najbardziej warto polecić bo jest w tym biegu coś niepowtarzalnego. Marzę, żeby tam wrócić za rok!
Podsumowanie:
– Dystans: 21,5km

– Czas: 2h26min32s

– Miejsce M : 20

 

Leave a comment