Biegi w Szczawnicy 2019- Dziki Groń

Nareszcie udało się wziąć udział w wielkim święcie biegaczy- Biegach w Szczawnicy. Wybór dystansu „Dzikiego Gronia” odbył się ze względu na próbę sprawdzenia się na „sześćdziesiątkach”, których do tej pory nie biegałem od pierwszego roku jak zacząłem biegać. Trasa to podobno jedna z najtrudniejszych 60 w kraju co zwiastowało ciekawe doznania. Pikanterii dodawała mocna stawka zawodników.

Print

Nie obyło się bez przygód, na 4 dni przed zawodami naderwanie brzuchatego łydki znacznie mnie spowolniło i spowodowało masę innych problemów podczas biegu, których normalnie pewnie bym uniknął.

Co do samego biegu, organizacja na medal, od samej odprawy technicznej online kilka dni przed i wielu potrzebnych informacji na stronie, aplikacji mobilnej i facebooku, same konkrety. Nie było żadnych wątpliwości co, gdzie i kiedy. Biuro zawodów i expo w Dworku Gościnnym- świetne miejsce. Wszystko odbyło się bez zakłóceń, do tego dzień przed startem zorganizowano ciekawe prelekcje. Start z deptaka przy potoku Grajcarek- urokliwe miejsce, gdzie można spędzić świetny czas z rodziną, albo i rodzina bez Ciebie, gdy czekają na mecie.

58737308_2248171588779594_4906506025462398976_n

Krótko: Start o 7:00 czyli optymalna pora jak dla mnie na zawody( o ile nie jest za gorąco a tak nie było bo od rana zapowiadali deszcze). Trochę mokro, ale dość rześko. Entuzjastyczny spiker rozgrzewa nas do czerwoności. Na początek biegniemy wzdłuż Grajcarka żeby przebiec przez centrum i dalej asfaltem w górę, skręcić na szlak i skierować się w stronę Przechyby. Na asfalcie spotykamy jeszcze ostatnich kibiców i skręcamy w drogę leśną, która pnie się łagodnie w górę. Po drodze mijamy jakieś hale, pojedyncze bacówki. Organizatorzy usunęli nawet najbardziej zalegające na trasie wiatrołomy, dzięki czemu mamy łatwiej. Pojawiają się pojedyncze, przewrócone konary. Wokoło mgła, jakieś małe psy szczekają na zawodników, zbliżamy się do schroniska na Przechybie, czyli pierwszego punktu odżywczego. Od 8 km czuję jak boli mnie naderwana łydka. Nie wygląda to ciekawie, tym bardziej, że do mety pozostało aż 56km. Do tego dochodzi plecak, który ociera mi szyję do krwi. Te miejsca przesiąkając potem strasznie pieką. Trochę mnie to wyprowadza z rytmu, ale trzymam swoje tempo i tętno aż do schroniska, które przebiegam bo wszystko jeszcze mam. Od schroniska na Przechybie to właściwie jeden wielki zbieg,malutkich podbiegów nawet nie czuć. Miejscami jest trochę kamieni ukrytych w liściach. Trzeba uważać. Był nawet fragment w którym zbiega się błotem bez szans żeby to ominąć. Ktoś przede mną się przewraca. Wybiegamy w końcu na bardziej płaski odcinek, turyści ruszają w góry, pozdrawiamy się wzajemnie a ja czuję jak błoto ucieka mi z butów i mam pierwsze objawy skurczy. Już za moment punkt odżywczy. Zastanawiam się czy jakoś opatrywać swoje rany, czy chłodzić naderwaną nogę, ale jestem jak w amoku, mam wrażenie że jeszcze za wcześnie, później się to przyda.

58722613_382212922507296_6076864371441532928_n

Wybiegam z punktu na asfalt i lecę dalej przez Rytro, skurcze nie odpuszczają, wciągam więc 4 magnez. Zaczyna się bardzo strome podejście łąkami po asfalcie i betonowych płytach pod Niemcową. Ten niepozorny fragment jest wyjątkowo stromy i wredny co widać na profilu trasy. Zrobiło się ciepło, znowu czuje skurcze, zatrzymuje się i je rozciągam. Po chwili dogania mnie Paweł Perykasza z którym biegniemy dalej kawałek, trochę rozmawiamy. Po pewnym czasie skurcze wracają i muszę odpuścić wspólny bieg. Staję z boku i rozciągam łydkę po raz kolejny. Próbuję biec pod górkę, ale nie daje rady. Muszę chwilę maszerować, końca podejścia nie widać. Motywuje się i zaczynam zbiegać z góry. W pewnym momencie silnie łapie mi skurcz w łydce, staje, rozciągam, ale nie odpuszcza. Noga sztywna, zbiega się wyjątkowo niefajnie, ląduje cały czas na pięcie na bardziej stromych fragmentach. W tej części trasy robimy ponad połowę sumy przewyższeń. Czuję ból i pieczenie pięty. Mija dopiero 32km a ja już mam problem ze stopą. Do tego dochodzi długi zbieg poza szlakiem do Kosarzysk gdzie znajdował się punkt z wodą. Próbuję zbiegać, ale chwieję się, stopa piecze. Dobiegam, postanawiam nasmarować stopę kremem. Mówię Asi o skurczach. Jakiś zawodnik z dłuższego dystansu proponuje mi tabletki Zdrovit Skurcz. Bez wahania biorę dwie i biegnę dalej.

59039460_335071040483246_549714367453593600_n

Zaczyna się jeszcze bardziej strome podejście. Z trudem je pokonuję, zaczyna kropić deszcz, trochę to motywuje, ale do tego dochodzi ból żołądka. Już wiem co się stało- przesadziłem z magnezami i wziąłem jakieś tabletki. Próbuję biec po płaskim, ale mi niedobrze, praktycznie nie mogę biec, czekam na jakiś las i wskakuje w krzaki. Ktoś mnie znowu mija. Trochę to stresujące tracić pozycję w taki sposób, ale trudno. W nogach chwilowo brak skurczy, tabletki działają, ale co z tego jak właśnie żołądek spasował? Po dojściu do domków, szlak staje się nieco łagodniejszy, da się biec ale nie mogę, niedobrze mi. Próbuję coś biec, nagle czuje gorzki posmak w gardle i chlust! Wyleciało mi przez usta… Szybka analiza, wiem co zrobiłem nie tak. Próbuję cały czas przeć do przodu. Nie jest to proste mając za sobą ponad 40km i wybijając się z rytmu znowu lądując w krzakach. W tym momencie zastanawiałem się nad rezygnacją. Bije się z myślami. Spoglądam na te piękne hale, przypomina mi się jak kiedyś jak zacząłem biegać po górach zabrałem plecak i biegłem tędy beztrosko śpiąc po schroniskach. Próbuję biec, boli brzuch, ale łydki chwilowo nie. Postanawiam jednak wreszcie zamrozić bolący naderwany mięsień, który dodatkowo mnie osłabia.

57209130_1303071876513446_3315610298907361280_o.jpg

Dalej całkiem przyjemny odcinek do kolejnego punktu na Obidzy, gdzie stoły zasypane są smakołykami i można zjeść coś ciepłego. Nie zastanawiałem się czego potrzebuje. Od ponad godziny nic nie jadłem, było mi niedobrze. Od razu poszedłem po bułkę z herbatą- normalne jedzenie to jest to co mnie kiedyś uratowało na Rzeźniku. Do tego zamrażam nogę i jestem gotowy. Dalej mi niedobrze, ale z czasem przechodzi. Od Obidzy niestety mijamy się z wieloma zawodnikami z krótszego dystansu- Wielka Prehyba. Tutaj są dość krótkie i na pewno łagodniejsze podejścia i zbiegi niż wcześniej. W oddali widać Tatry Bialskie, dolinki cały czas we mgle. Po lewej dzwonią owieczki. Uwielbiam taki klimat, zapomina się o bólu i można gnać dalej.

58890820_1440996756052118_2021731377849827328_o.jpg

Próbuję jak najczęściej lekko truchtać, w końcu przechodzi ból brzucha, ale coraz gorzej ze stopą i znowu te skurcze. Nie mogę zbiegać, na każdym zbiegu wyje z bólu. Czuje jak skóra zrywa się ze stopy. Mijam dwa podejścia i w okolicach Wysokiej trafiamy na wspinaczkę po błotnych skałkach i skałkowych zbiegach, które do łatwych nie należą, zwłaszcza po tylu km. Wiem, że niedaleko już do schroniska a tam złapię normalne jedzenie i banana. Wciągam żel z kofeiną. Odrodzenie następuje w Durbaszce- schronisku położonym na malowniczej hali, skąd czekają już tylko łagodne pagórki na halach pełnych owiec. Dzwonią szczęśliwe gdzieś z boku trasy pilnowane przez górali. Mijamy turystów. Chyba najprzyjemniejszy fragment całego biegu. Na schronisku zjadłem jeszcze banana, biegnę dalej. Staram się zapomnieć, że boli. Wiem, że nie jest dobrze ze stopą, ale mam świadomość, że zostało jeszcze tylko 8km. Wciągam jeszcze trochę kofeiny żeby uśmierzyć ból. Skurcze są okropne, staram się jak najwięcej biegać o ile nie sztywnieje noga albo nie wyje z bólu stopy. Doping kibiców na trasie super, na dwóch ostatnich podejściach motywowali do walki. Jest jeszcze jeden fragment, gdzie GOPR rozłożył liny z powodu śliskich skałek.

58662262_2188609737882611_7047094133533442048_n.jpg

Kończy się niestety dość błotnistym zbiegiem najeżonym kamieniami, który z powodu deszczu zamienia się powoli w potok. Wiem, że to ostatni zbieg. Boli niemiłosiernie. Przerzucam rękami skurczoną i sztywną nogę żeby toczyła się w dół. Robi mi się słabo z bólu, czuję jak coś chlupie, stąpam po asfalcie a mam suche buty. To krew, straciłem jej sporo na tym zbiegu. Cała była w bucie. Jestem koło Grajcarka, chce to skończyć, nie widzę już nic, tylko siebie przebiegającego przez metę, ciemność. Coś mnie tam popchało, skręciłem w lewo, spiker krzyczy, przekraczam metę i po otrzymaniu medalu się budzę.

58583722_293176304947110_1058449627302330368_n.jpg

Doping kibiców na mostku przy mecie- bezcenne. Zawsze chciałem to przeżyć. W geście triumfu podnoszę ręcę do góry. Tak! To mój moment! Wytrwałem pomimo bólu i cierpienia. Chociaż tylko 64km to było to dla mnie prawdziwe ultra.

Chociaż nie poszło po mojej myśli, bo Dziki Groń mnie połknął, przetrawił i wypluł to jestem mega szczęśliwy, że mogłem w nim wziąć udział i z przyjemnością wrócę tam za rok się odegrać. Bieg ma niepowtarzalny klimat a po tej trasie chce się biegać. To kusi żeby spróbować jeszcze raz, mam nadzieję, że w lepszym zdrowiu niż teraz. Jestem zarazem dumny, że wytrzymałem i nie zszedłem z trasy a zarazem głupi, że nie zszedłem z powodu problemów ze skurczami, kiedy to przerzucałem ręką nogę, która nie chciała się uginać, wymiotów, biegunki i zdartej skóry ze stopy.

Na mecie czekały na nas poza pomidorówką z piwkiem, pyszne ciasta, poczęstunki od Pań Góralek i owocki.

58462440_394457358064260_1750261677779058688_n.jpg

Samo zakończenie i dekoracje to dopiero petarda. Czułem się jak na seansie w kinie. Do tego fajny koncert zespołu na żywo i zabawa przy dj do rana. Takie imprezy to ja rozumiem i chylę czoła przed organizatorami.

Statystyki:

Czas: 7:31:35h

Miejsce: 20 open

Miejsce M18: 1

Leave a comment