Blog

Szlak Kordonów Granicznych- Bukowno

W ostatnim czasie zaczęliśmy częściej jeździć na rowerach. Tak się złożyło, że w weekend byliśmy na weselu w mojej rodzinnej miejscowości. Ponieważ po nieprzespanej nocy pełnej obfitości jedzeniowych, trudno byłoby coś pobiegać, wybraliśmy rower i czarny „Szlak Kordonów Granicznych”.

mapa_rower
źródło: własne

Startowaliśmy z miejscowości Bukowno, dzielnica Bukowno Stare, spod Remizy. Następnie kierowaliśmy się poprzez piaskownię w stronę wsi Podlesie. Jeszcze przed miejscowością pojawia się punkt wypoczynkowy z tablicami informacyjnymi, gdzie rozpoczynamy wycieczkę. Startuje tutaj niebieski szlak rowerowy „okrężny” prowadzący do „nad Źródłem w Żuradzie”. Stąd według zegarka jest jakieś 3,5km do rozwidlenia szlaków przyjemną leśną, ubitą drogą. Ta część trasy jest dość popularna i można tu spotkać sporo turystów. Po dotarciu do rozwidlenia „nad żródłem” kierujemy się na szlak kordonów granicznych.
Zgodnie z opisem na olkuskieszlaki.pl:
„Rowerowy „Szlak Kordonów Granicznych” oznaczony kolorem czarnym tworzy pętlę o długości nieco ponad 20 km. Jej południowy fragment biegnie dawną granicą zaborów; północny prowadzi pod Osiek, a przez osiedle Kasprzyki łączy się w rejonie Żurady z niebieskim szlakiem „Okrężnym” wokół Olkusza. „

szlak-rowerowy-kordonu-granicznego---poludniowy
źródło: olkuskieszlaki.pl

Naszą przygodę rozpoczynamy od wizyty u źródła rzeki Sztoły. Stąd udajemy się już nieco trudniejszym terenem w stronę Niesułowic. Tutaj teren jest już nieco trudniejszy, pojawiają się piaszczyste odcinki. Mijamy skrzyżowanie z drogą biegnącą do miejscowości Płoki( pomarańczowy szlak) i kierujemy się dalej czarnym szlakiem na Niesułowice. Mijamy miejscowość Kasprzyki, jedziemy chwilę polami w pobliżu pasącego się bydła aż wyjeżdżamy w Osieku, skąd kierujemy się na Gorenice. Po drodze przejeżdżamy przez Park Krajobrazowy Dolinki Krakowskie. Przed samymi Niesułowicami mamy kilka otwartych terenów, gdzie oznaczenia szlaków widnieją na drewnianych palach. Uwaga! Jakieś 2-3km od Niesułowic może być mylący słupek graniczny z rozwidleniem szlaków. Tym bardziej, że jadąc kawałek dalej oznaczenia szlaku są pozmywane na drzewach. Stąd jedziemy prosto aż docieramy do Niesułowic. Tutaj kierujemy się prosto za placem w leśny szlak w powrotną drogę do „Ćwięk”. Po drodze bardzo przyjemna trasa, jedno konkretne wzniesienie i zjazd. Po dotarciu do Ćwięk możemy skręcić w czarny szlak i powrócić do źródeł rzeki Sztoły albo kontynuować niebieskim szlakiem. Jest to prawdopodobnie ten sam szlak okrężny co wcześniej, natomiast tym samym kolorem oznaczono dwie drogi dojazdowe. Może to być mylące. Kontynuując dalej prosto docieramy w okolice elektrowni Siersza skąd już asfaltem kontynuujemy wzdłuż wsi Podlesie, Piaskowni aż do miejsca naszego startu.

gr-szlaki-kordonow
źródło: olkuskieszlaki.pl

Trasę mogę polecić każdemu. Nie jest za długa. Całość to około 42km. Nam z przerwami zajęła dwie i pół godziny. Konieczne jest posiadanie rowera typu MTB ze względu na trudniejszy teren. Bardzo przyjemne i spokojne drogi, można się wyciszyć i trochę odetchnąć. Ale jednocześnie trzeba zwracać uwagę na oznaczenia.

Masz astme? Biegaj!

Moje szokujące stwierdzenie aż prosi się o wyjaśnienia. Pokrótce napiszę co zmieniło się w moim życiu dzięki bieganiu i jak pomogło w walce z chorobą. Więc zaczynajmy.

Na poradnikzdrowie.pl możemy znaleźć odpowiedź na to czym jest astma:
Astma (łac. asthma, inaczej także dychawica oskrzelowa), to przewlekła, nieuleczalna zapalna choroba dróg oddechowych, która prowadzi do ograniczenia wydolności dróg oddechowych w wyniku niekontrolowanych skurczów oskrzeli oraz gromadzenia się w nich gęstego śluzu.

Objawy astmy oskrzelowej mogą więc pojawiać się i zanikać, ale stan zapalny w drogach oskrzelowych trwa stale.

Każdego roku z powodu astmy i jej następstw (np. przewlekłej obturacyjnej choroby płuc) na całym świecie umiera rocznie około 180 tysięcy osób.

Szacuje się, iż na astmę choruje na świecie – w zależności od kraju – od 1 do 18% populacji. Według WHO – Światowej Organizacji Zdrowia – jest to globalnie ponad 235 milionów osób, które nie mogą spokojnie, bezpiecznie oddychać. Dużą grupę stanowią dzieci.

W Polsce na astmę choruje około 4 milionów osób. Według badania ECAP w 2007 roku na astmę chorowało w Polsce około 11% dzieci w wieku 6–14 lat i około 9% populacji dorosłych.

http://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/uklad-oddechowy/astma-oskrzelowa-objawy-przyczyny-i-skuteczne-leczenie_36554.html

Jaki ta choroba ma związek ze mną? Otóż od dziecka jestem alergikiem co spowodowało u mnie wystąpienie astmy alergicznej. Najgorsze w tym wypadku było uczulenie na roztocza kurzu domowego i pyłki roślin. Z różnych źródeł możemy dowiedzieć się, że podrażniają one nasz układ oddechowy, powodując skurcz oskrzeli i nadmiar wydzieliny, która wywołuje kaszel.

O ile pyłki nie są specjalnie dokuczliwe, bo do okresowych duszności przyzwyczaić się można to roztocza kurzu to zupełnie inna bajka. One są wszędzie i chociaż u mnie w domu rodzina starała się co tydzień dokładnie czyścić mój pokój, niewiele to dawało. Brałem leki wziewne podczas ataków kaszlu, które miałem zawsze przy sobie w okresach wzmożonej aktywności roztoczy( zima) albo pyłków( wiosna) takie jak Tilade, Flixotide i podobne oraz tabletki odczulające. Tak! To trwało kilkanaście lat!
Powoli staraliśmy się odrzucać leki, lekarz zapewniał że z jest szansa, że z tego wyrosnę bo organizm od małego już dzielnie walczy i jest dość silny. Ataki kaszlu pozostały w okresie zimowym i wiosennym. I tak do samego okresu liceum. Tutaj chociaż mama kazała mi brać leki ja miałem już ich dosyć i się zbuntowałem. Przestałem je brać chociaż cały czas miałem duszności.

Jeszcze w okresie gimnazjum oraz liceum pojemność płuc była na tyle mała że nawet przy niewielkim wysiłku fizycznym traciłem dech, robiłem się czerwony, ciśnienie rozrywało mi głowę. Teraz już wiem, dzięki artykule Krzysztofa Dołęgowskiego dla magazynbieganie.pl, że były to objawy astmy wysiłkowej i jej apogeum przypadało do kwadransa od rozpoczęcia aktywności, kiedy to duszności są nasilone. Pamiętam okres jak trenowałem z koleżanką chorą na astmę i miała przy sobie inhalator i zawsze brała go w tym właśnie okresie!

Ale wróćmy do mnie. Punkt zwrotny pojawił się w momencie, gdy stanąłem przed wyborem w liceum pomiędzy bieganiem a piłką nożną podczas wf. Zaznaczam, że nigdy nie potrafiłem szczególnie dobrze grać w piłkę, z powodu problemów z wydolnością zazwyczaj stałem na bramce, gdzie nie trzeba się wiele ruszać. Wybrałem więc bieganie. Bardzo często w trakcie ataków kaszlu robiono mi spirometrię i wydolność nie pozwalała na jakikolwiek sport. Brałem więc sporo zwolnień z wf. Aha… Spirometrie z powodu astmy miałem robioną dwa razy do roku i zawsze wynik był zły. Do tego podczas pobytów w szpitalu miałem badany PEF- szczytowy przepływ wydechowy, czyli maksymalna prędkość przepływu powietrza, którą jesteśmy w stanie uzyskać podczas wydechu. Jeszcze w wieku 6 lat lekarze odkryli kuriozum! Najwyższy wynik PEF oraz lepsza spirometria występowały jak trafiałem do Wojewódzkiego Centrum Pediatrii Kubalonka w Istebnej. Z czasem jeździłem tam co roku. Początkowo twierdzono, że klimat morski poprawi moje zdrowie, ale to jednak góry okazały się zbawienne. Po powrocie do domu niestety objawy powracały.

Wróćmy teraz do biegowej sekcji sportowej. Nie miałem całkowitego zakazu i zwolnienie z wf, ale mój nauczyciel dostał wytyczne od mojego lekarza, że mam się nie przemęczać bo choruje na astmę. Nie chcieli mnie po raz kolejny całkowicie odciąć od aktywności. A ja nie chciałem się wygłupiać przed kolegami, że nauczyciel przerywa mi lekcję. Jeszcze w gimnazjum przebiegnięcie 1km wiązało się z okropnym ciśnieniem, brakiem tchu i sinieniem na twarzy. Płuca były na tyle obrzęknięte, że nie były w stanie ogarnąć czegoś takiego jak bieg. Musiałem coś zrobić. Rodzice z polecenia lekarza zabronili mi biegać. Jak mama była jeszcze w pracy albo rodzina wychodziła do sąsiada, wymykałem się przeskakując przez płot, bez inhalatora! I biegłem w las. Po kilku minutach zaczynałem się dusić, w glowie szum, znowu blokada oskrzeli. Tym razem postawiłem wszystko na jedną kartę i spróbowałem to wytrzymać. Potem było już w miarę ok. Po zakończeniu brałem leki bo dalej mnie dusiło a ja odksztuszałem wydzielinę z płuc. Nie robiłem tego regularnie. Biegałem 2,5-5km jak rodziców nie było w domu. Na lekcjach wf prosiłem kolegę z którym biegaliśmy zazwyczaj 45min o marszobiegi żebym łapał tchu bo mam problem ze zdrowiem i mnie dzięki temu krył. Nauczyciel nigdy mnie nie ściągnął do szatni. W międzyczasie robiłem trekkingi w góry z rodziną, gdzie czułem się świetnie. Wyniki PEF i spirometrii nagle zaczęły się poprawiać.

Dzisiaj, regularnie się badając nie mając problemów z oddychaniem, bardzo dobrych wynikach spirometrii i PEF, występuje jeszcze lekki obrzęk oskrzeli. Są to pozostałości, które będę miał do końca życia, ale po konsultacjach z lekarzem nie uniemożliwiają one biegania. Warto wspomnieć, że odkąd zacząłem biegać i robić wszystkim na przekór, odrzuciłem wszelkie leki wziewne na astmę.

Teraz wyobraźcie sobie co łączy Otylie Jędrzejczak, Roberta Korzeniowskiego, Marit Bjergen albo Paule Radcliffe. Oni wszyscy chorowali na astmę.

Teraz śmiało mogę powiedzieć, że bieganie stało się dla mnie najlepszym lekiem na astmę jaki miałem. W obecnych czasach słyszy się o środkach dopingowych, jakimi są kortykosteroidy, które sam kiedyś stosowałem na astmę. Jeżeli któryś ze sportowców ma stwierdzoną astmę, może legalnie brać taki doping. Osobiście uważam, że trzeba się kiedyś przełamać i spróbować pobiegać bez.

Na portalu jak-biegac.pl widnieje artykuł zatytułowany „Bieganie z astmą wcale nie takie straszne! Czyli o czym trzeba wiedzieć przed startem?”, w którym autor dowodzi, że to właśnie bieganie jest najlepszym sportem dla astmatyka oraz im częściej będziemy biegać, tym szybciej usuniemy ją z Naszego organizmu. Oczywiście najpierw powinno się to skonsultować z naszym lekarzem u którego się leczymy. Powinien nam udzielić wskazówek jak długo i w jaki sposób należy rozpocząć trening. Na tym samym portalu dowiedzieć się można kilku wskazówek na temat jak biegać z astmą:

  1. Przede wszystkim przed rozpoczęciem biegu należy zastosować odpowiednie (wskazane przez Naszego lekarza) leki wziewne.
  2. Następnie rozgrzewka dla początkujących biegaczy! Przed startem zawsze rozgrzewamy się minimum przez 10 -15 minut Mogą to być tylko delikatne skłony, ważne żeby rozgrzać mięśnie i przygotować je do biegu!
  3. Nie biegajmy zbyt długo! Bieganie (trening biegowy) u osób chorych na astmę nie powinien trwać dłużej niż 30 minut! W tym miejscu polecam dość popularne marszobiegi dla złapania tchu.
  4. Zacznijmy biegać na krótkich dystansach, stopniowo zwiększajmy odległości, ale z głową.

A więc astmatycy! Powodzenia!

Bieg 7 szczytów po raz pierwszy…

Czym jest cel? Czymś do czego dążymy? Co nadaje sens temu co robimy? Teraz wyobraź sobie, że znajdujesz go nie w samym dążeniu do jego osiągnięcia ale podjętej próbie. I to właśnie ona daje ci nauczkę i pcha w to bagno dalej. Tak właśnie skończyła się dla mnie próba ukończenia chyba najdłuższego znakowanego biegu w Polsce, jakim jest bieg 7 szczytów na dystansie 240km zorganizowanego z okazji Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich.

Dążąc do celu, czyli w tym wypadku ukończenia tych zawodów skupiłem się na wydłużeniu moich aktywności bez nadmiernego podnoszenia obciążeń, kilometrażu. Po prostu robiłem wszystko powoli a dłużej. Poważnym mankamentem był tutaj powrót po dość konkretnej kontuzji kostki równe 5 tygodni przed startem. Równe 5 tygodni przed przestałem całkowicie trenować i rzuciłem się w wir rehabilitacji. Przez 2 tygodnie praktycznie się nie poruszałem, chodziłem o kulach. Zostały mi 3 tygodnie żeby nauczyć stopy ruchu, coś potrenować. Jak już zacząłem chodzić i pozostały ostatnie 3 tygodnie do przebiegnięcia 240km wydawało się to wtedy niemożliwe. Cała uwaga była skupiona żeby wyuczyć kostkę ruchów, sprawić żeby znowu działała, biegała, przestała boleć. I tak 2 tygodnie przed startem zacząłem truchtać po płaskim. Z formy nie powinienem spaść bo tajemniczy okres 2 tygodni od utraty ruchomości został niby zachowany przez jazdę na rowerze i inne aktywności, ale kostka bolała i to bardzo. Tydzień przed startem pojechałem w góry żeby ją sprawdzić i była katastrofa. Nie mogę zbiegać a za tydzień biegnę 240km! Na ostatnią chwilę umawiałem terminy do fizjoterapeutów i tak do samego dnia zawodów, kiedy to jeszcze próbowaliśmy coś zdziałać. Tym samym w moim plecaku miałem sporo tabletek przeciwbólowych, tape’y, maści i różne inne dziadostwo na ból. Brakowało tylko piły żeby tą nogę odciąć jak zacznie boleć. Nie wiedziałem jak ona zareaguje na ten dystans. Od ostatniej wizyty u fizjo nie miałem kiedy tego testować a nawet nie chciałem. Niech się dzieje co chce.

37343244_2070991023164319_6035118388836040704_o

Pakowanie… Toż to dopiero logistyka. Rozplanuj sobie bieg, który może trwać 2 doby! Choćbym sobie przyjmował standardowo żel czy baton co 45min, sole co godzinę, magnezy co 2 to i tak wyjdzie tego cholerstwa tyle że się nie pomieści po kieszeniach. Na 3 punktach ma być ciepłe jedzenie, które na pewno spróbuję, ale pozatym biec na owocach? Słabo energetycznie. Więc pakowałem tyle żeli i batonów żeby tylko ilości mi się zgadzały odliczając ciepłe posiłki. Nie wyobrażam sobie ukończenia tego biegu bez Asi, która była moim suportem. Oboje nie mieliśmy bladego pojęcia o tym dystansie, o tak długich dystansach. Kilka skarpet, wszystkie buty trailowe jakie miałem w domu, podkoszulki na zmianę do worka i rosołek od mamy. Wszystko zapakowane zostało w aucie, zameldowaliśmy się po pakiet gdzie znalazłem znajomych biegnących ten sam dystans. Przez opóźnienie kolejki były naprawdę duże i trzeba czekać. Odbieram pakiet i lecimy na pole namiotowe żeby się jeszcze chwilę zdrzemnąć bo nie wiem kiedy znów to nastąpi. Po drodze ciągle wciągam coś do jedzenia żeby się zapchać bo zazwyczaj moim błędem na biegach jest za mała ilość jedzenia w trakcie. Tym razem chce tego uniknąć.

37919634_1857994484265625_5046991910338560000_o

Pada deszcz a my musimy jechać na start… Dużo osób się tym nie przejmuje i po prostu stoi na starcie albo maszeruje w jego kierunku. Biorę jeszcze kurtkę przeciwdeszczową żeby nie stać w deszczu póki się nie ruszam i organizatorzy otwierają festiwal, witają biegaczy i wszystko po chwili rusza. Trzymam się na początku Łukasza, truchtamy powoli pod górę na pierwsze podejście- Trojaka. Po skręcie w leśną ścieżkę prawie wszyscy przechodzą do marszu. Idziemy do góry, deszcz cały czas lekko kropi, jestem już mokry. Z przeczytanych relacji wiem, że muszę powoli iść do góry, baaardzo powoli biec i ostrożnie zbiegać. Pod górę trzymam komfortowe tętno 120ud/min. Łukasz powoli zostaje w tyle a my idziemy. Zdobywamy górki z Trojakiem na czele. Sporo osób jak widzi płaski odcinek zaczyna biegać aż w końcu ktoś przewraca się na ostrych kamieniach. W głębi duszy myślę sobie: „po co, zostało ci 235km a ty już się rozwalisz”. I ta myśl musiała szybko uciec z głowy. Bo nie wyobrażam sobie przebiec 235km, nie w tej chwili.

37985331_1862174230514317_7068722424899960832_o

Zostało 27 do punktu odżywczego i tego się trzymam. Jest mokro, błotniście i ciągle pada deszcz. Wdaje się w rozmowy z nowo poznanym kolegą- Grześkiem, który biegnie Super Trail. Po drodze zaczepiam jeszcze kilku biegaczy żeby sobie porozmawiać i się nie nudzić na tak długim dystansie. Ciągle kogoś zagaduje. Mam milion tematów do debaty! Gdzieś na grani spotykamy fotografów, zaczyna się więcej podejść, ale dość krótkich. Po kilkunastu km wyciągam kije i wyprzedzam kilku zawodników bez kijów. Tętno cały czas w okolicach 100-110. Jak dla mnie wolno, za wolno… BA! NUDNO! Nigdy w życiu chyba tak wolno nie biegałem i muszę z kimś rozmawiać żeby nie usnąć. Na szczęście spotykam następną ekipę i jakoś to idzie. Trafiamy w miejsce gdzie oznaczenia naszej trasy mijają się z oznaczeniami jakichś czeskich zawodów MTB i przez dłuższą chwilę kłócimy się z kilkoma innymi zawodnikami w którą stronę biec, bo strzałki w prawo a taśmy po lewej. Po którymś podejściu podejściu zostaje sam i zaczyna się czeska grań, słońce już prawie zaszło ale kojarzę, że niedaleko powinien być asfalt i ławeczka żeby przysiąść i założyć czołówkę. Biegnie się okropnie. Szlak zamienił się w rzekę. Pluskam się w wodzie daleko ponad kostki, w butach już mam basen, omijanie trawą kończy się bólem kostki. Na tym etapie nie mam ochoty na tabletki przeciwbólowe więc cisnę prosto przez największą wodę bo tam najrówniejszy teren. Ścieżki spływają potokami. Nagle robi się ciemno a ja na wyczucie, trochę na oślep walczę ze swoim zdaniem, że zaraz będzie asfalt i tam dopiero założę czołówkę. Wreszcie jest, mija mnie dwóch biegaczy do których zaraz dołączam i w ten sposób poznaję kolegę z moich okolic, z Bytomia. Drugi gdzieś nam się traci i za chwilę kolega z Bytomia, który zostawił sobie kije na później również zostaje w tyle, bo jeszcze nie chce ich używać. Ja natomiast dość sprawnie podchodzę pod górki. Życzymy sobie powodzenia i zaczyna się… Nie wiem gdzie jestem.

37720238_1905578332896440_5405317823503269888_o

Oglądam się dookoła, o! Jest taśma. Lecę na nią. Widzę tylko tyle co na wyciągnięcie ręki. Mgła okropna, ciemno, czołówka w połączeniu z mgłą tworzy tak jakby mleko. Co chwilę staję i się rozglądam dookoła w którym kierunku wisi następna taśma. Po jakimś czasie spotykam zabłąkanego we mgle biegacza, który do mnie dołącza i razem żartujemy, że organizator postanowił nakręcić jakiś horror z biegaczami w tle bo inaczej tych warunków nie można nazwać. Do tego ciągle pada deszcz a buty chlapią mi od 4 godzin pełne wody.

37580854_2071190216477733_7041500728904384512_o

Wreszcie słychać punkt odżywczy. Zatrzymuję się, dawno się tak nie cieszyłem że widzę znajome mordy Asi i Rafała. Cieszę się, że nie zgubiłem się we mgle i tu dotarłem. Pora chwilę odpocząć, zjeść coś dobrego i pod górę na Śnieżnik. Tutaj zaczyna się prawdziwy Runmageddon. Z początku latam gdzieś naokoło omijając błoto ale potem staje się ono tak rozległe że próbuję je jakoś przechodzić. Raz po raz noga wkleja mi się w czarną warstwę błota. W pewnym miejscu tracę buta, zatrzymuje się i grzebie ręką w błocie żeby go wydobyć. Opanowałem już technikę wychodzenia z tego błota poprzez położenie nogi równolegle do gleby i odklejanie podeszwy po kolei. W pewnym momencie wpadam, podpieram się kijem żeby wstać i nagle trach. Kij pęknął a podejście na Śnieżnik się nawet nie zaczęło. Do tej pory myślałem, że są niezniszczalne. W końcu kije dobrej marki- Grivel i tu przed kluczowym podejściem nagle mnie zawodzą jak się podpieram gdzieś w błocie. O nie! Idę więc wyżej już bez napędu na 4 ( 2 buty+ 2 kije) i spotykam 2 biegaczy. Razem podchodzimy na Śnieżnik. Jest mgła i co jakiś czas się zatrzymujemy żeby sprawdzić czy jesteśmy na trasie bo nic nie widać. Podchodzimy, wiatr coraz mocniejszy, widzę tylko swoje buty. Wszystko co w świetle czołówki jest białe. Nagle zaczyna się zbieg, gubię trasę. Zbiegłem jakiś kawałek a tu zero taśm. Sprawdzam tracka i okazało się, że to już zbieg ze Śnieżnika. Nawet nie mam pojęcia kiedy go minąłem. Trasa jest gdzieś 500m w prawo więc nie jest źle. Po prostu poleciałem na czeską stronę. Przedzieram się przez krzaczory, jacyś zawodnicy mnie mijają co mnie bardzo cieszy bo to znak, że jestem na właściwej drodze. Ostrożnie zbiegam do schroniska pod Śnieżnikiem i jeszcze ostrożniej szlakiem którym płynie potok i jest bardzo dużo błota i jest mega ślisko w stronę Międzygórza. Wręcz schodzę jak widzę więcej kamieni czy dużo błota uważając przy tym na tą kostkę.

37925110_1862133173851756_4629235426597535744_o

Wreszcie wybiegamy na prostą, widzę punkt. O dziwo sporo osób tutaj i wszyscy jacyś pobudzeni a to przecież środek nocy. Na stołach jakieś sery, kabanosy(chyba) do tego cola, rzucam rozwalone kije i proszę Asię żeby pożyczyła mi od kogoś nowe bo ciągle się potykam a moja kostka po urazie jest wciąż niestabilna. Dobiega mnie Grzesiek z którym wcześniej biegłem i razem wspinamy się na górę Igliczną. Tutaj są po drodze betonowe schody, które chyba najbardziej męczą. Tętno rośnie aż do bagatela 130 uderzeń i ciągle czuje się jakby to był kilkudniowy trekking bez snu jakich mam za sobą już kilka. Spokojnie zbiegamy z Iglicznej i zaczynają się płaskie, polne odcinki. Tutaj jest dużo biegania, biegniemy cały czas. Tempo dla mnie i dla Grzesia to komfortowe 5:30 min/km. Sporo biegaczy tutaj idzie albo truchta i sporo osób wyprzedzamy. Teraz czuje się jak na długim wybieganiu, jest przyjemnie, nie ma takiej mgły bo już niżej i można swobodnie rozmawiać o różnych rzeczach. Cała droga do Długopola( 64km) mija nam na rozmowach. Ani na chwilę buzia mi się nie zamyka.

37312697_2071464899783598_2986375968764985344_o

Dobiegamy. Postanowiłem że tutaj usiądę, dalej panuje mrok, siedzę, wypijam kawę, jem, piję, jem i żartuję, że mógłbym tak siedzieć do rana ale trzeba biec dalej. Ruszam, lekkie podbiegi, potem sporo asfaltu przez jakąś wioskę, goni mnie jakiś pies, szczeka i modlę się tylko żeby mnie nie użarł. Powolutku truchtam sobie do góry asfaltem, potem jest jakieś polne podejście, cały czas wszędzie mokra trawa a w butach basen. Słońce zaraz wejdzie na niebo, zaczyna się asfalt, jest płasko. Więc biegnę swobodne 5:30min/km, tętno stabilizuje się w okolicach 100-110ud/min czyli bardzo spokojnie. Wyprzedzam grupkę biegaczy i rzucam do nich żartem że to te kabanosy na punkcie. Mijam ich i biegnę swobodnie dalej. Tutaj dogania mnie jeden z nich- Rafał. Od tego momentu przez najbliższe 40km biegliśmy praktycznie razem. Poznajemy się, rozmawiamy o naszych byłych biegach, planach i czym się zajmujemy. Biegniemy swobodnie ale Rafał czasem mnie stopuje bo przecież zostało jeszcze sporo km do 240 i czasem przechodzimy przez to do marszu. Cieszę się, że mnie stopuje bo myślę, że to faktycznie nie głupie i może pozwoli mi ukończyć dystans.

37610836_2071604083103013_5452760444571746304_o

Zaczynam czuć powoli niedogodności w stopach, zaczynają szczypać. W bucie dalej basen, słońce już weszło i wtedy dobiegamy do Spalonej. Tutaj siadam na dłużej bo stopy szczypią i zmieniam buty na nowe buty finishera z Dolomitów, które miałem okazję tylko raz testować, bo nie zdążyłem więcej przez kontuzję kostki. Po prostu nie byłem wcale w górach i nie było kiedy a wydawały się wygodne. Do tego wcinam pyszne pierogi, bulion, dogania mnie Grzesiek, Rafał już wybiegł dawno. Smaruje stopy, zmieniam skarpety ale czuję, że trochę za późno zdecydowałem się na zmianę. Ale dopiero teraz przestało padać i będę miał pewność że te buty będą dalej suche. Sudocrem na mokre stopy również nie był najlepszym pomysłem. Dalej szczypią, pierogów za mało bo tylko 3, ja dalej głodny ale biegnę. Jest długi asfaltowy odcinek a ja czuję, że bolą mnie stopy. Do tego obijają mi się palce i po chwili także zdziera skóra z pięty. Wtedy doszło do mnie, że te buty to najgorszy mój dzisiejszy pomysł i nie były wcale rozbiegane i wygodne. Stopy dalej szczypią, do punktu i zmiany butów zostało niestety ok. 20km a tutaj już nawet kolana bolą bo asfalt a te buty nie mają dosłownie żadnej amortyzacji. Po przesiadce z amortyzowanych Hoków mam wrażenie, że te stopy mi zaraz pękną po całości. Dzwonie do Asi żeby zabrała mi awaryjne stare buty biegowe z czasów jak zacząłem biegać. Awaryjne bo odkleiła mi się w nich już podeszwa i cholewka popękała, rozkleiły się też po bokach. Ale… nie mam już więcej butów do biegania, nie mam tyle kasy żeby mieć jakieś inne zapasowe pary, pozostałe 2 pary mi po prostu się już zniszczyły i musiałem je wyrzucić. Zostały tylko te 3 a ja na najważniejszy bieg włożyłem chyba najgorsze jakie miałem, do tego nie rozbiegane. Do Masarykowej Chaty( 100km) prawie cały czas asfalt. Moje stopy już nie wytrzymują. Razem z Rafałem cierpimy i od czasu do czasu idziemy. W głowie mamy jeszcze dystans jaki przed nami. Na płaskim z bólu też nie chce się już ruszać więc idziemy. Wreszcie zmieniam buty. Ruszam dalej długo po Rafale bo postanowiłem poleżeć sobie z nogami w górze, zjeść rosół od mamy i odpocząć. Wybiegam, znowu trafiam na Grześka i biegniemy dalej. Po jakimś czasie doganiam Rafała, który już ma rozwalone stopy przez tą pogodę. Decyduje się zrezygnować w Kudowie. Czasem idziemy, czasem biegniemy z górki, debatujemy o stopach ale jest nam już ciężko. W końcu dobiegamy do Jamrozowej Polany, próbuję oliwek, Rafał postanawia namoczyć stopy, biorę na drogę trochę kabanosów, sera i biegnę dalej.

37367117_2071747156422039_5581963836908371968_o

Po jakimś czasie wbiegam do Duszników i biegnę przez miasto- dosłownie środkiem miasta mijając mnóstwo ludzi, kuracjuszy i innych. Zatrzymuję się nawet na światłach, czekam, myję w okolicznym kranie z wodą. Miasto nie zachwyca, ludzie też. Potem wbiegam na polany, słońce grzeje już konkretnie. Piję dużo bo mam świadomość, że zaraz Kudowa i 130km i uzupełnię płyny. Po płaskim już nie chce mi się biegać, muszę się naprawdę zmuszać, nie ma z kim rozmawiać, za mną pusto, przede mną też. Mijam jakieś łąki, ludzie koszą traktorami trawy, wbiegam do wsi, ostatnie podejście i dłuuuugi asfaltowy zbieg do Kudowy. Już się męczę bo chociaż to już 128km to asfalt wysysa resztki sił. Do tego ten upał. Muszę się położyć i odpocząć.

37580671_2072204679709620_5585882638083686400_o

Kudowa- 130km! Leżę i czuję, że stopy mnie pieką, teraz czuję to bardziej niż jak biegłem. Do tego pas tętna mnie obtarł, leci krew. Leżę chwilę i nie chce mi się ruszać. Dopiero po kilkunastu minutach wstaję i decyduje się biec dalej. Wchodzę na górę i czuję, że moje stopy są nie do zniesienia. Siadam na chwilę na szczycie i myślę co robić. Ale ruszam dalej. Potem mozolne podejście pod Błędne Skały jest gwoździem do trumny. Boląca pięta w końcu pęka i odsłania się gołe mięso. Szczypie niemiłosiernie, szczególnie przy podejściu. Obmywam ranę, zaklejam plastrem i idę. Po chwili pęka odcisk na małym palcu i pod stopą. To istna katorga. Nie czuje dużego palca obitego na asfalcie przez nowe buty, nawet nie wyprzedzam ludzi spacerujących trasą bo mi się nie spieszy. Podchodzę spokojnie do góry pełen bólu. Zbieg z błędnych skał, zmuszam się do biegu, nagle odkleja się wisząca podeszwa od buta i trach. Kopnąłem bardzo mocno w wystający kamień, czuję mrowienie w stopie, leci krew. Staję, podklejam podeszwę plastrem, zaklejam sinego i spuchniętego palca. Stopy pieką już tak bardzo że bez zaciśniętych zębów  nie da rady iść dalej. Do samej Pasterki tak to właśnie wyglądało. Naprawdę bolało.

37982913_1858779140853826_2507631993097814016_o

Po dotarciu do punktu na 145km decydujemy o szybkim opatrzeniu ran bo nie mogę już wytrzymać. Obmywam stopy. Dziewczyny z obsługi punktu wzorowo się mną zajmują, jak prawdziwa rodzina, karmią, pomagają i wspierają. Nogi opatrzone ale dalej bardzo bolą. Decyduje się iść spać i może się zagoi. Nie mogłem zasnąć. Ból był nie do zniesienia. Wstaję po 45min i nie mogę ustać na nogach, szczypią i pieką strasznie. Wiedziałem, że już nic z tego nie będzie. Pora zejść z trasy… Zostało 95km a ja nie dam rady już chodzić. Czekam jeszcze na przyjaciół którzy przybiegają na ten punkt, wracamy do domu, jemy i idziemy spać. Po drodze wstępujemy jeszcze do Kudowy odebrać medal za ukończenie 130km ale firma ich nie dostarczyła i będą dopiero jutro w biurze zawodów. Tak oto kończy się przygoda z biegiem. Trochę smutne, że się nie udało, ale jest to nauczka na przyszłość. Uzbieram na nowe buty i będę bardziej dbał o swoje ciało. Bo mięśniowo i wydolnościowo nie czułem żadnego zmęczenia. Bieg bardzo mi się podobał, ale nie chce podchodzić do niego szybko drugi raz. Jest za dużo nudnych asfaltowych odcinków, które mi się po prostu nie podobały. Kiedyś jednak wrócę na tę trasę zmierzyć się z tym najdłuższym dystansem. Szybko to jednak nie nastąpi.

Rajd miejski Katowice, część 2- 2018

W tym roku po raz kolejny wystartowaliśmy w „Sportowej Grze Miejskiej w Katowicach”organizowanej przez Silesia Adventure Sport.

Zabawa miała formę rajdu przygodowego na terenie miasta Katowice. Zabawa polegała na odszukaniu punktów zaznaczonych na mapie w których podbijało się kartę startową potwierdzającą obecność na danym punkcie. W wielu z nich było jakieś zadanie do wykonania.
Spotkaliśmy się wszyscy w biurze zawodów, które mieściło się na terenie AWF w Katowicach.

Odebraliśmy kartę startową i poszliśmy się powylegiwać na słońcu. Potem krótki briefing wszystkich tras i odebranie map z opisami punktów kontrolnych. Odebraliśmy, poszliśmy na start, wybiła 9:30 i ruszyli…

mapa

Niemal wszyscy od razu ruszyli na Park Kościuszki robiąc prosty Bieg na Orientację po parku, który był najbliżej. W rajdzie brało udział ponad 700 osób a na jednym z zadań były kajaki, których było tylko 10. Nie zastanawiając się za bardzo od razu ruszyliśmy na kajaki w przeciwnym kierunku żeby nie czekać potem w kolejkach. Ponieważ mieszkam tu już kilka lat i znam wszelkie skróty, zamiast biec drogą, ruszyliśmy na przełaj wzdłuż autostrady wydeptaną ścieżką, omijając światła i biegnąc praktycznie w linii prostej. Dzięki temu na kajakach byliśmy już po niecałych 20minutach. Harcerze dopiero kończyli rozstawiać punkty wzdłuż jeziora i informowali, że pierwsi już docierają. Z nami dotarło jeszcze kilka rowerów z trasy profi. Etap kajakowy robiliśmy razem z wygraną drużyną z Żor. Dalej pobiegliśmy w okolice kopalni. Byliśmy tam drugą drużyną ze wspomnianą już ekipą z Żor. Zaczęliśmy poszukiwania punktu. Minęło 10min. Dotarły kolejne ekipy i nikt nic nie znalazł. Ktoś zadzwonił do organizatora. Powiedział, że może go jeszcze nie być i żeby biec dalej. W taki oto sposób po dość dużej stracie ruszyliśmy około 9:50 na kolejny punkt- numer 1 czyli zadanie specjalne. Wraz ze wspomnianymi drużynami z trasy Profi i jedną pieszą MM, którzy już dotarli szukaliśmy punktu w pobliskim placu zabaw, lesie, kanale ale nie ma go! Kolejna osoba dzwoni do organizatora i dowiadujemy się, że mają być jakieś dwie dziewczyny z kijami. O tej porze sami ludzie na rolkach, rowerach, ale nikogo na kijach. Mamy biec dalej. Zostawiamy te 2 punkty i lecimy w lasy. Tutaj biegam na co dzień więc doskonale znałem lokalizację trzech pierwszych punktów. Problemem było tylko przedzieranie się przez gęstwiny.  Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o zadanie linowe i crossfit, które poszły wyjątkowo łatwo. Dalej było już trudniejsze bieganie po gęstym lesie na terenie lasów w okolicy Giszowca.

29982974_2010435845886504_4946279761321332827_o

Niestety na drodze stał pociąg, trzeba było trochę nadłożyć i go ominąć, zrobić balans ciałem na przewróconej brzozie, przedzierać się pod taśmociągiem i postanowiliśmy że wrócimy do punktu numer 1 żeby mieć wszystkie. Zmieniliśmy trasę bo został nam już tylko Park Kościuszki i wróciliśmy na 3 stawy. W ten sposób nadrobiliśmy jakieś 5 km wracając się do punktu którego wcześniej tam nie było a teraz już były one- dziewczyny z  kijami na których trzeba było się okręcić 30 razy i dobiec do podbijającej punkt. Stąd mieliśmy długi bieg żeby wrócić na naszą trasę i robić dalsze punkty. Było rzucanie do celu, które po takim demotywującym akcencie poszło jeszcze gorzej. Pierwsze próby udane a w oficjalnych rzutach prawie wszystko spalone i 9 minut karnych. Potem jeszcze kilka punktów i zadanie specjalne pod pomnikiem Kościuszki w parku. Było przyjemnie. Na koniec, na dobitkę zostawiliśmy sobie bieg na orientację po parku. Pierwsze 3 punkty poszły szybko, potem troszkę szukania. W jednym momencie miałem niezłą zagwozdkę, bo trafiłem w punkt, który okazał się innym punktem. Całe szczęście, że był podpisany bo cały czas myślałem że udało mi się zauważyć inny punkt, chociaż domyśliłem się, że coś jest nie tak bo na mapie się nie zgadzało.

30704635_2063674333673165_6612350744899092480_n

Został jeszcze powrót do bazy. Dobiegliśmy o 12:50 więc czas 3h 20min+9min karnych co daje wynik 3:29. Trasa wyszła około 21,5km z nadrobionymi km do punktu pierwszego i urwanymi skrótami na kajaki.

wyniki_AR

Ostatecznie przybiegliśmy na 3 miejscu z niecałymi 2 minutami straty i przewagą nad kolejną drużyną 35 minut. Łącznie startowało 51 drużyn. Najbardziej żałujemy tego, że na jednym z punktów byliśmy za wcześnie chociaż miał być już otwarty według rozpiski. Wtedy bylibyśmy spowrotem jakieś 20-30min wcześniej. Na pocieszenie został ciepły posiłek, woda i prysznic. Następnie dekoracja i stajemy na najniższym stopniu podium. Po raz kolejny udało się wywalczyć podium w MIXach w katowickim rajdzie co bardzo cieszy. Idziemy w dobrą stronę.

30052533_2010508862545869_1907529017267800108_o

Szczególne podziękowania dla stowarzyszenia Silesia Adventure Sport i Marcina Franke, który to wszystko ogarnął i Sylwii z Jedziemy za zdjęcia z dekoracji.
Poza tym gratulujemy 7 miejsca w pierwszym rajdzie!

 

ZBIEG nieszczęśliwych zdarzeń

Jak wyobrażacie sobie najbardziej nieudany bieg w życiu?
Wszystko sobie zaplanujecie, wydaje się super a nagle okaże się, że wynikają rzeczy, które kompletnie od nas nie zależą i psują cały plan. Plan był…
Ruszyliśmy z Kasią, Asią i Piotrkiem z Katowic, trasa 3 godzinna, mało korków, jechało się w miarę ok. Dojechaliśmy na miejsce, odbiór pakietów w Pijalni Wód Mineralnych w centrum Kudowej, bez expo, tłumów i sprawnie. Na miejscu po wyjściu z samochodu od razu dorwał nas Dawid, jeszcze w biurze rozmowy ze znajomymi, potem wybieramy się na prezentację filmu „Killithon” o najwyższym maratonie świata na Killimanjaro. Potem prezentacja elity zawodów. Trochę się przeciągnęło a my głodni, spragnieni. Od godziny 13.00 nie zjadłem nic większego poza batonem a tu już godzina 21. Wstąpiliśmy później do Biedronki na zakupy. Całość jedzenia wzięliśmy ze sobą, łyżki, kawa, herbata, szpinak, makarony, mięso. Po całym dniu w samochodzie część rzeczy już się ugotowała, ale jeszcze nadawała się do jedzenia.

profil_sztafeta

Dotarliśmy do hotelu i zaczęła się przygoda! Starszy Pan, który był bardzo miły nie pozwolił przesuwać łóżek, bo zepsujemy, bo nie wolno, bo coś tam, nie ruszać tego, tamtego, trzeciego łóżka nie dotykać. Uznałem, że ok. Zasady to zasady. Zapytałem gdzie jest kuchnia bo już umierałem z głodu. Byłem ponad 8 godzin bez jedzenia, przede mną wypakowywanie, pakowanie rzeczy na zawody. Okazało się, że nie ma dla nas kuchni, nie ma czajnika, nie ma palników, nie ma garnków. Trzeba było sobie zamówić kolację jak inni goście. Z niedowierzaniem patrzałem na chłopa, ale okazało się, że mówił prawdę i ciągnął dalej, że żeby korzystać z kuchni w restauracji nie mamy uprawnień, kawe, herbate możemy sobie kupić, nie ma lodówki itd. Wyjęliśmy jedzenie z toreb, w sobotę miało być ponad 20 stopni w cieniu. Zapowiadał się pachnący weekend. Wybiła 22, my nadal głodni poszliśmy dowiedzieć się gdzie możemy zjeść i Pan wskazał nam na mapie Restaurację. Poszliśmy tam. Okazało się, że była otwarta do 22. Wróciliśmy się więc i w oddali zobaczyliśmy stację BP. Tam można było zamówić jakieś jedzenie na szybko. Wziąłem jakieś pierogi i popiłem to ciepłą zupą. Pierwszy raz miałem coś ciepłego w ustach od południa. Było przed 23 a my na rano mieliśmy owsiankę, więc pożyczyliśmy ze stacji miski żeby mieć w czym jeść. Wróciliśmy. Rano już była jakaś Pani, która policzyła ile potrzebujemy wody i tyle nam zagotowała w czajniku żeby zalać tą owsiankę.

Formuła sztafety i całego biegu opierała się na tym, że każdy z nas miał do pokonania swój etap. Trasa była podzielona na 3 etapy, nas było trzech, każdy biegł swoją część, docierał do mety i wtedy na trasę wybiegał następny. Każdy od siebie się różnił i w zależności od predyspozycji zawodnika można było wybrać kto pobiegnie dany etap. Wszystkie etapy były mocno techniczne, każdy miał jakieś ciekawe miejsca po drodze jak “Błędne Skały”, “Broumovskie Steny” czy “Szczeliniec Wielki”.

30581600_10156190219584259_6117952360762310656_o

Pierwszy startował Piotrek… Start był o godzinie 7.00 z Kudowy. Pierwszy etap to większość podbiegów, prawie 29km trasy, ciasne przejścia w labiryncie Błędnych Skał w których było jeszcze dużo lodu, potem przez Broumovskie Steny do miejscowości Hvezda z dwoma punktami odżywczymi po drodze. Piotrek dotarł sprawnie do mety, ale…

Tutaj zaczęła się nasza przygoda. Ja z Kasią siedzieliśmy w domu i śledziliśmy wyniki i to co się dzieje na trasie. Mieliśmy jechać do Karłowa gdzie była meta drugiego i start trzeciego- mojego etapu. Dawid, który biegł drugi etap z Hvezdy do Karłowa jechał z Asią, która biegła w innej drużynie ten sam etap. Okazało się, że w okolicy Kudowy są aż 3 Hvezdy i nawigacja poprowadziła do tej niewłaściwej. Wszystko dałoby się jakoś odkręcić, gdyby nie fakt, że miejscowości były od siebie oddalone o 1 godz. drogi. Byliśmy umówieni z Piotrkiem, że w zakładanym czasie Dawid będzie na starcie żeby go zmienić na kolejny etap. Tymczasem Piotrek dobiegł a Dawida nie ma i czekał. W międzyczasie dostawałem wiadomości od wszystkich będąc w hotelu i nie mogąc nic zrobić, dzwonił Piotrek że już jest, nikogo nie ma. Finalnie spóźnili się na start o 40min i tym samym mieliśmy już sporą stratę do łącznego czasu biegu. Dawid poleciał na drugi etap a ja wyjechałem na start. Dotarliśmy i czekaliśmy na resztę aż wrócą z Hvezdy. To był chyba pierwszy gorący dzień w tym roku. Siadłem w słońcu i po chwili zalałem się potem. Dobrze, że wkrótce dojechał Rafał z Piotrem i dali mi trochę wody. Zostawiłem kluczyki Rafałowi. Czekałem na Dawida. Leciał podobną trasą jak Piotr z tą różnicą, że końcowy etap przebiegał przez Szczeliniec i labirynt na szczycie. Spiker informował 7 min wcześniej kto już zbliża się do mety, żeby kolejna osoba mogła się przygotować i wpuścić ją do strefy startu. Presja rosła żeby nadrobić stratę, żeby nie zawalić na sam koniec, żeby skończyć sprawnie cały bieg. Dobiegł Dawid i krzyczy, że wyprzedził dużo osób na trasie i żebym cisnął…

30173815_1724394667648751_1651908233_o

 

Wystartowałem, ale kogo gonić? Ostatni zespół wybiegł 9 minut przede mną. Na trasie w zasięgu wzroku pusto. Gnałem z początku poniżej 4min/km z nadzieją, że kogoś w oddali zobaczę, ale nic… Motywował mnie profil trasy, na którym było więcej zbiegów niż podbiegów. Postanowiłem, że wszystko przebiegnę. Biegnę, lekki podbieg, dużo korzeni, z czasem trochę skał po których trzeba poskakać, wysoko podnosić nogi. Jest super! Nie jest nudno, mordka się cieszy a ja sobie biegnę. Postanowiłem, że będę biegł na tętno bo i tak nikogo nie ma, nie ma się z kim ścigać, nikogo nie widać. W pewnym momencie nie wiedziałem czy dobrze biegnę. Z naprzeciwka mijali mnie zawodnicy a ja nie wiedziałem czy biegnę we właściwym kierunku, track się zgadzał, ale i tak byłem zaskoczony. Minęło 6km, które bardzo sprawnie pokonałem, dość lekkie podbiegi i generalnie płasko. Widzę jak ktoś przede mną wspina się po skałach no to siup z prawej strony, łyk izo i lecę dalej. Po drodze były Skały Puchacza, bardzo ciekawe technicznie skałki, które urozmaicały nieco to ciągłe napieranie. Momentami zaczęły się strome zbiegi po wystających korzeniach na których trzeba było uważać żeby się nie potknąć i wystające kamienie, które wyglądały jakby je ktoś specjalnie porozrzucał na trasie przeznaczonej do zbiegania. Minąłem białe skały i robiłem nawrotkę, chwilowo mijałem zawodników z naprzeciwka oraz moją ekipę, która dosłownie na 200m asfaltu akurat mijała mnie samochodem. To dodało motywacji, potem chwilowo przeszedłem do marszu żeby się napić, z naprzeciwka biegli zawodnicy a ja się zagapiłem i siup na korzeniu do przodu. W ręce bidon, ktoś krzyczy czy wszystko gra, drugi też, ktoś mnie podnosi. Zachowania fair play godne medalu! Podziękowałem i poleciałem dalej. Zaczęło się napieranie, ciągłe dało się biec i wszystko byłoby ok gdyby nie… błoto! Było go mnóstwo. Momentami nie było sensu szukać suchych miejsc stopami tylko napierać bezpośrednio przez środek w nadziei, że nie wpadne tam cały. Stopy już mokre. Pomyślałem, że jak stracę pazury, będę miał odciski to chociaż zrobię jakiś fajny czas. Dalej było ekstra. Dużo biegania, całkiem szybkiego, lekkie podbiegi po skałach, praktycznie płasko. Potem zrobiło się trudniej i jeszcze przed Błędnymi Skałami były dość strome, techniczne zbiegi, które zmusiły mnie do balansu całym ciałem i trzymania się równo na nogach. Jeszcze starałem się uważać, nie lecieć na pałę bo chciałem się nauczyć zbiegać takimi trasami przed Dolomitami. A zbiegi mam jeszcze do poprawy. Po drodze zatrzymałem się bo znalazłem biały telefon. Wróciłem się po niego, był w kałuży, sprawdziłem- działa! Wziąłem go więc w łapę i postanowiłem dobiec z nim do punktu odżywczego i przekazać obsłudze. Trzymałem kurczowo żeby nie zgubić. Pewnie musiałem śmiesznie wyglądać, biegnąc z telefonem w ręce J. Dobiegłem do Błędnych Skał…

30072813_2040003479602741_7505310899929818925_o (1)

Miałem okazję być tam pierwszy raz w życiu, byłem podjarany, nie mogłem się doczekać. Oddałem telefon, tłumacząc że ktoś przede mną zgubił, poleciałem w labirynt. Trochę wolniej bo było dużo zakrętów po wąskich deskach obok których była woda lub lód. Nagle zaczęli pojawiać się ludzie, zwolniłem i zacząłem krzyczeć z daleka że biegnę żeby kogoś nie stratować. Nie było jak się minąć, było wąsko, ślisko i ciemnawo. Jak słyszałem jakieś głosy to już wołałem że „Uwaga!”. Turyści schodzili raczej z drogi, ale nie zawsze na tyle sprawnie żeby to przebiec. Momentami lądowałem dosłownie na 4 łapach bo trzeba było się przecisnąć lub przeczołgać pod skałą, czasem przejść bokiem. Byłem cały poobdzierany, było mega wąsko, ślisko i mokro. Trochę odpocząłem. Niestety pod nogami miałem lód, tą najbardziej śliską odmianę na którą jak staniesz nogą to ona sama jedzie. Nogi latały we wszystkich kierunkach, nie dalo się tego opanować, łapałem się mokrych śliskich ścian, ręce też się ślizgały. To była walka o życie. Czułem się jakbym uciekał z jakiejś jaskini. Wreszcie wyjście i kolejny mega szybki odcinek długiego asfaltowego zbiegu pełnego turystów. Pogoda piękna więc było ich trochę. Tu dało się naprawdę rozpędzić, ale nie chciałem przesadzać żeby mięśnie dały radę dalej biec. Poleciałem z górki sprawnie, ale nie jakoś bardzo szybko. Nagle jakiś podbieg, byłem zdziwiony bo myślałem, że do mety już tylko z górki ale ok. Pokonany, potem znowu zbieg, zbieg, zbieg. Widzę kogoś przede mną jak biegnie, jedna, druga osoba. Tak długi zbieg dał im pewnie w kość. Lecę równo, sprawnie do przodu aż tu nagle przede mną polana pełna słońca, w oddali ktoś się wspina i góra parkowa… Na GPS już prawie 23km więc powinienem już dobiec a tu podejście?

No dobra, próbuję biec z zadyszką po ostatnim długim zbiegu na którym miałem o dziwo najwyższy dzisiaj puls. Jak na podbiegach trzymałem swoje strefy tętna to na zbiegu w pewnym momencie zobaczyłem moje Hrmax, uznałem to za błąd i wyłączyłem to, zostawiłem tylko pomiar czasu. Wdrapałem się na parkową, troche biegnąc, troche idąc i pojawiły się one- schody do mety. Nienawidzę zbiegać po schodach i tutaj niestety nie mogłem się wykazać, czasem skakałem co 2, co 1 schodek. Widziałem kogoś w oddali ale na schodach nie mogłem się rozpędzić bo nie czułem się pewnie. Wybiegam zza zakrętu, widzę Dawida, Piotrka i dziewczyny. Biegniemy razem do mety, robimy piękny finish, ja się uspokajam. Dostałem konkretnej zadyszki ale nie zmęczyłem się jakoś specjalnie. To pewnie przez te zbiegi. Mój puls na nich oszalał, to było bardzo dziwne ale nowe doświadczenie. Zjedliśmy potem pizze, napiliśmy się piwa, umyliśmy i wróciliśmy na dekorację, losowanie i pasta party. Zajęliśmy 22 miejsce w kategorii mężczyzn z czasem 8h 31min ze stratą na oczekiwanie na zmianę Dawida. Pobiegliśmy bardzo dobrze, to był świetny trening przed nadchodzącym sezonem, który oficjalnie uważam za otwarty. Wieczorem odbyło się bogate pasta party z jedzeniem, które właściwie było bez ograniczeń. Można było się spotkać ze znajomymi, pogadać, wieczorem jeszcze trochę nawadniania…

30623788_1715671201812604_8105040764330835968_o

Na drugi dzień rano pojechaliśmy na chwilę do Parku Gór Stołowych pochodzić trochę po fajnych miejscach, robiliśmy kilka ciekawych zdjęć a potem udaliśmy się do parku wodnego do którego bilet dostaliśmy w pakiecie startowym. To był świetny pomysł, była sauna, jacuzzi, solanka. Genialna regeneracja. Następnie pizza i pijalnia wód mineralnych do której organizator również dał nam bilet wstępu. Można powiedzieć, że w pakiecie było wszystko o czym można było sobie pomarzyć J
Bieg był genialny, ciekawy, nie nudny, widokowo też piękny, bardzo biegowy co lubię i jednocześnie trudny technicznie. Te wszystkie niesamowite miejsca które zwiedzaliśmy po drodze warto było zobaczyć i się przy okazji trochę zmęczyć. Nowa formuła- sztafety okazała się interesująca i wymagała zupełnie innego podejścia do biegania niż do tej pory. Zupełnie nowe, ciekawe doświadczenie.

Byleby się nie zakwasić!

Świadomy biegacz, który realizuje jakiś plan i jakieś cele nawet te polegające na rywalizacji ze sobą samym i słabościami powinien znać swój organizm. Od początku moim startom towarzyszyły różnego rodzaju badania. Przez problemy z sercem i układem oddechowym regularnie miałem wykonywane EKG, echo serca, RTG płuc. Wtedy dostawałem jednolite oceny mojego stanu zdrowia, że nie powinienem się przemęczać, odpoczywać itd… Kiedy postanowiłem wystartować w pierwszym maratonie, również musiałem dostarczyć organizatorom ocenę lekarza medycyny sportowej. Poza wszelkimi badaniami krwi, serca, oskrzeli i moczu konieczne były oceny motoryczne itp.

Z roku na rok układam sobie tak starty, że zawsze do któregoś potrzebuję zaświadczenie od lekarza. To sprawiło, że badam się regularnie, mam swoją „Kartę Zdrowia Sportowca” i jestem pod opieką medyczną. Takie zaświadczenie dostaję na pół roku od terminu badania. Z roku na rok parametry są coraz lepsze.

28953844_1999683600295062_828931987474770465_o

Są jeszcze badania dodatkowe, które każdy może wykonać, ale według mnie nie są one niezbędne do uprawiania biegania. Mowa tutaj o testach wydolnościowych. One raczej dostarczają wskazówki treningowe niż informacje o stanie zdrowia. Polegają one m. in. na wyznaczeniu podstawowych parametrów, takich jak:

  • VO2max- czyli maksymalna ilość tlenu, jaką jesteśmy w stanie pochłonąć w jednostce czasu( na minutę). Stanowi podstawowy wskaźnik wydolności fizycznej. Im większa jego wartość, tym większa zdolność do wykonywania długotrwałej intensywnej pracy bez symptomów zmęczenia. Zależy on od szeregu czynników takich jak: właściwości krwi i zdolności transportowe tlenu( liczba czerwonych krwinek, poziom hemoglobiny), pojemności minutowej serca, właściwości układu oddechowego czy zdolności oksydacyjne mięśni. W głównej mierze są to cechy uwarunkowane genetycznie jednak poprzez odpowiedni trening jesteśmy w stanie je nieco podnieść.
  • HR- częstość skurczów serca na jedną minutę. Jest proporcjonalne do intensywności wyiłku i przyrasta stopniowo ze wzrostem jego intensywności.
  • Hrmax- to maksymalna wartość częstości skurczów serca podczas wysiłku oznaczająca jego maksymalną intensywność.
  • VE- ilość powietrza przepływającego przez płuca w ciągu 1min. Im wyższy parametr, tym lepsza sprawność układu oddechowego.

Celem sprawdzenia swoich zakresów tętna i dostosowaniu ich do swoich treningów udałem się do renomowanego ośrodka jakim jest Pracownia Badań Czynnościowych przy AWF w Katowicach.
Warto zaznaczyć, że aby wykonać badania pod okiem specjalistów w tym ośrodku należy dostarczyć aktualną licencję sportową lub aktualne badania okresowe. Jest to przez nich dokładnie weryfikowane. O wysokim poziomie pracowni świadczą rekomendacje znanych sportowców i wychowanków AWF Katowice jak np.: Justyna Święty, Tomasz Sikora, Tomasz Adamek…

Same badania nie są specjalnie drogie. Wybrałem opcję bez analizy składu ciała. Polegała na wyznaczeniu VO2max metodą bezpośrednią z oznaczeniem stężenia mleczanu oraz wyznaczeniem stref treningowych.

Przyjechałem, dostałem klucze do szatni i udałem się ustawić parametry mojego ciała, zmierzyli mnie, zważyli i kazali wejść na bieżnię. Założyli maske, uprząż na wypadek jakbym miał spaść z braku mocy, pulsometr. Obok siedziała pani pielęgniarka z przygotowanymi próbkami do badań. Ustaliliśmy program pod biegi górskie. Gdybym biegał po płaskim dostałbym program polegający na zwiększaniu prędkości bieżni mechanicznej o 2km/h z częstotliwością co 3 min zaczynając od 6km/h. Gdy kierownik dowiedział się, że chodzi o biegi górskie zmienili program dając odpowiednio prędkości w zakresie 6-12km/h a następnie manewrowali nachyleniem bieżni od 0-12,5 stopnia. Powiem szczerze, że więcej nie miałem siły. Początkowo było ok, z czasem stawało się coraz ciężej a maska zaczęła uwierać, najgorsze że nie mogłem oddychać przez nos co strasznie mi przeszkadzało przy większych prędkościach. Tętno stopniowo rosło, pani pielęgniarka co 3 min robiła pobierała próbkę krwi do badań. Z czasem bieżnia zaczęła się podnosić, było coraz trudniej. Początkowe nachylenia biegło się fajnie, od 5 stopni zaczął się pojawiać mleczan przy prędkości 5min/km. Przy niewielkiej ilości organizm spokojnie nadążał jeszcze z jego usuwaniem. Nachylenie rosło, tlenu coraz mniej, tętno coraz większe, potu na twarzy coraz więcej. Po pewnym czasie musiałem zeskoczyć bo nie miałem już siły biec dalej nawet zmuszając się do biegu poczułem, że się cofam i zaraz spadne.

Po biegu jeszcze przez jakiś czas pani pobierała krew do badań żeby sprawdzić jak szybko spada poziom mleczanu we krwi. Dostałem od razu główne parametry jak np. VO2max, które w moim przypadku wyniosło 53.

Po kilku dniach przyszedł szczegółowy opis z opisem stref wysyłkowych, zakresu tętna oraz tempa biegu.
Poszczególne strefy wysiłkowe oznaczają:

  • Aktywny wypoczynek- bardzo niska intensywność, celem treningu w tej strefie jest przyspieszenie regeneracji po treningu a nie tylko w trakcie.
  • Wytrzymałość tlenowa- klasyczny trening długodystansowy, niskie zmęczenie i natężenie. Jest to trening wytrzymałościowy, aerobowy.
  • Trening tempo- Nadal trening aerobowy o nieco większej intensywności niż ten powyżej. Wymaga większego wydatku energetycznego, może pojawić się tutaj mleczan ale jest on skutecznie wydalony z organizmu.
  • Poprawa progu mleczanowego- trening poza tzw. „strefą komfortu”. Jest to już trening interwałowy. Koncentruje się na poprawie progu mleczanowego.
  • Maksymalna moc aerobowa- skupia się na stymulowaniu wydolności beztlenowej. Interwały, których celem jest podniesienie VO2max. Ukończenie zbyt długiego treningu w takiej strefie jest bardzo trudne.

Dzięki badaniom wyznaczyliśmy moje strefy wysiłkowe, które prezentuje poniższa tabelka.

Bez tytułu

Teraz, bogatszy o tą wiedzę, jestem w stanie dokładniej wykonywać wszystkie rodzaje treningów i pilnować żeby się nie „skwasić” za wcześnie na zawodach.

 

Biegi na orientację to też biegi?

Biegi na orientację to takie zawody, podczas których zawodnik posługuje się mapą i kompasem. Celem jest w jak najkrótszym czasie przebiec określoną trasę wyznaczoną w terenie( przez samego siebie) przez zaznaczone punkty kontrolne.

Mogłoby się wydawać proste, ale… punkty te są najczęściej poukrywane, to nie jest taki znaczek np. M, który już z oddali zwiastuje naszą ulubioną restaurację, nie ma tam jakichś świateł, muzyki, ludzi. One sobie gdzieś wiszą, stoją i czasem widoczne są dopiero po odgarnięciu gałęzią, czasem wieszakiem, przejście na drugą stronę płotu, śmietnika, podejście z innej strony itp…

Fajnie byłoby biegać i je zdobywać w linii prostej czyli najkrótszą drogą, ale po drodze np. mamy rzekę nie do przejścia, gęsty las, mokradła, autostradę więc ta najkrótsza droga często musi nam się odchylać od założonej. Czasem zamiast przedzierać się jakąś leśną ścieżką warto nadrobić te kilkaset metrów i dobiec do jakiegoś chodnika albo drogi. Czasem na mapie nie mamy tego zaznaczonego a okazuje się, że tuż przed nami wyrasta nagle… płot. I nie da się go przeskoczyć, trzeba szukać wejścia, obiegać, dziury w płocie, furtki lub czegokolwiek. Czasem pomimo, że jesteśmy w dobrym miejscu, gdzie powinien być punkt jest on tuż obok, tylko np. z drugiej strony drzewa/ płotu. Powiem wprost, że momentami idzie się zdenerwować, ale jak już znajdziemy ten punkt, wraca wola walki o następny.

25358452_1953807141549375_2425119060304457301_o

W miesiącach październik- luty miałem okazję brać udział w serii zawodów na orientację „Katowice Wieczorową Porą” organizowanych przez „Silesia Adventure Sport” na terenie Katowic. Część odbywała się w dobrze znanych mi miejscach, gdzie czasem biegam a część w zupełnie nowych, które odkrywałem. Z perspektywy czasu twierdzę, że naprawde warto było odkrywać. Poznałem fajne, nowe miejsca w których pewnie normalnie bym nie wylądował. Organizator- Marcin Franke zadbał o to by zawody miały miejsce w naprawdę ciekawych lokalizacjach z których każda była inna.

Wyglądało to tak, że zaczynało się od odprawy, briefing mapy, dostaliśmy karty do podbijania punktów, następnie startowano wielki zegar, który mierzył czas i co 30s. puszczał kolejne osoby na trasę według kolejności zapisu. Następnie było szukanie i bieganie w terenie. Po powrocie oddawało się karty, brało wafla czy ciastko, wodę i o 20.00 było zawsze losowanie nagród. Nagrody chociaż nie jakieś bardzo drogie to przydatne i całkiem fajne. W wylosowanej czapce biegam do dzisiaj. Potem się rozchodziliśmy i wracaliśmy za miesiąc na kolejne zawody.

Grupa ludzi, których tam spotkałem była dla mnie jak taka grupa towarzyska w której już większość osób znałem, mogłem swobodnie porozmawiać z każdym, wszyscy mieli te same cele, zainteresowania. Panowała rodzinna atmosfera. Samemu organizatorowi również nie brakowało charyzmy żeby ich wszystkich tak zjednoczyć. Z perspektywy czasu bardzo miło wspominam wszelkie powroty do bazy z trasy i zanim na nią ruszałem, tych wszystkich ludzi i ten klimat.

28514967_2034225343525191_3781695046041751087_o

Cieszyłem się, że zmierzam wspólnie z kimś do jakiegoś punktu, rywalizacja się nie liczyła, liczyło się wspólne działanie. Było naprawdę miło ponarzekać, że punkt źle schowany, źle oznaczony, że pogoda do niczego. Dzięki temu wracał humor i chęci do napierania.

Oczywiście zdarzyły się momenty, że rzucałem różnego rodzaju epitetami bo nie wiedziałem gdzie jestem, było trudno się zlokalizować albo dobiegłem za daleko albo z pośpiechu w złym kierunku. Czasem też pomimo, że byłem w odpowiednim miejscu to nie mogłem znaleźć drzwi, drzewa, słupa bo po prostu były z drugiej strony albo za płotem. Takie sytuacje powodują chwilowe wkurzenie, ale potem znajduje się ten punkt, znajduje następny i już jest frajda, że się udaje.

Chociaż nie zrobiłem jakichś super czasów, zaliczyłem wszystkie punkty, sporo się nauczyłem i bardzo dobrze bawiłem. Miałem cel- nauczyć się orientacji. Ktoś kiedyś powiedział żebym zaczął właśnie od takich krótkich zawodów na orientację. Myślę, że z miesiąca na miesiąc było coraz lepiej a ja się czegoś nauczyłem. Zdarzało się źle zorientować mapę, stawać i szukać na mapie gdzie jestem. Chociaż biegam dość szybko to samo znajdowanie tych punktów zabierało mi sporo czasu. Tym bardziej, że na trasie spotykałem często znajomych biegaczy górskich w tym masę ultrasów.

Konkurencja była więc dość spora. Najczęściej zajmowałem jakieś miejsca pośrodku stawki, raz byłem 5 a raz 7. Dużo tak naprawdę zależało od motywacji i wypoczęcia po pracy, bo zawody odbywały się zawsze wieczorem. Z czystym sumieniem mogę polecić tą formę aktywności jako ciekawostkę dla osób, których już „zamula” samo bieganie.

28337471_2034227596858299_2826727981587002100_o

Parkowe Hercklekoty 2018

Jakiś czas temu chcieliśmy zaoszczędzić na biegach. Tym samym zamiast zapuszczać się kolejny raz w Bieszczady czy Sudety postanowiliśmy pobawić się lokalnie.

Na naszych codziennych biegowych ścieżkach miał w tym roku odbywać się bieg “Parkowe Hercklekoty” organizowany przez MK Team. Był to bieg o długości 12km po przełajowej trasie na której pomimo, że głównie występował asfalt to były miejsca, które przebiegały po ścieżkach doliny Trzech Stawów.

Namówiłem Asię, bo w tym samym miejscu rok temu rozpoczęła swoją przygodę z bieganiem podczas Biegu Mikołajkowego, również organizowanego przez tą samą fundację. Zakupiliśmy więc pakiety i czekaliśmy żeby po raz milionowy ruszyć na nasze ścieżki biegowe, tym razem w grupie.

Wzloty i upadki…

Dzięki urozmaiconym zimowym treningom i olbrzymiej zasłudze trenera Piotrka forma cały czas leciała do góry. Starałem się dobrze przepracować sezon zimowy i skupić się na najważniejszym dla mnie starcie tego roku- Dolomitach. Bardzo dużo trenowałem, zacząłem być coraz szybszy w porównaniu do poprzedniego roku. Do tego doszła stałą współpraca ze świetnym fizjoterapeutą- Szymonem. Trenuję codziennie. Dzień przed startem w piątek wybrałem się na krótki bieg regeneracyjny między pracą a szkołą zatrzymując się samochodem w drodze z pracy do pracy gdzieś w lesie. Pod koniec biegania poczułem bardzo silny ból w kolanie i ciepło. Nie mogłem położyć nogi z powrotem na ziemi. Bardzo się przestraszyłem bo nie byłem w stanie na niej stanąć. Po chwili się uspokoiło i dokuśtykałem do samochodu. Potem w szkole już o tym zapomniałem, ale w domu od razu przystąpiłem do rehabilitacji. Wziąłem kawałek plastikowej rurki i masowałem okolice kolana, wałkowałem mięśnie i tak kilka razy. Na drugi dzień miał być start a ja dalej czułem dyskomfort. Mogłem chodzic ale czy dam radę pobiec aż 12km? Masowałem wcierałem, walczyłem…

28336812_690048307785894_5555913252459607037_o

Plan był prosty. Idę z Asią. Potruchtam trochę na start i zobaczę czy dam radę stawać na tej nodze. W razie czego tylko odbiorę pakiet za który zapłaciłem i będę kibicował Asi. Nasmarowałem nogę maścią rozgrzewającą. Odebrałem pakiet, potruchtałem i stwierdziłem że spróbuję pobiec. Miałem ze sobą pas tętna. Ostatnio przyspieszyłem na treningach i byłem ciekaw czy w mojej komfortowej strefie tętna w II zakresie utrzymam się przez 12km. Nie zamierzałem się ani ścigać ani biec gdzieś z tyłu, ale miałem świadomość że na tym tętnie będzie to tempo poniżej 4min/km więc stanąłem z przodu. Byłem w 3 linii, kiedy ktoś przede mną powiedział że biegnie na ok. 50min. Bez wahania ich minąłem i poszedłem do przodu :).

Ale zanim przejdę do biegu warto pochwalić ekipę od depozytu, którzy kilkukrotnie biegali przynosząc i odnosząc mój plecak bo a to chciałem się coś napić a to coś zapomniałem. Na ostatnią chwilę zrobiliśmy z A rozgrzewkę i potem poskakałem na starcie bo było bardzo zimno aż w końcu ruszyliśmy.

28335960_872749712905413_909865360517269346_o

Oczywiście tempo z początku zawsze jest bardzo szybkie. Pierwszy kilometr wszyscy polecieli za prowadzącym. Część już tak została, część została po prostu w tyle. Znałem swoje tętno, nie próbowałem przyspieszać bo nie wiedziałem jak zachowa się mój organizm. Chciałem tylko utrzymać wysokie tętno bo bieg nie był zbyt długi. Biegliśmy wzdłuż doliny. Pod stopami miałem lód i czułem mikropoślizgi podczas odbicia. Zastanawiałem się jak biegną ci z przodu skoro są jeszcze szybsi bo ja zaraz zacznę tańczyć na lodzie. Nie chciałem ryzykować upadku podczas sezonu przygotowawczego więc nie ryzykowałem z nagłymi atakami czy zrywami. Już na 4 kilometrze stawka się rozciągnęła w taki sposób że była dłuuuga czołówka na końcu której byłem ja a za mną daleko nikogo. Kusiło żeby zwolnić bo i tak bym nic nie stracił, ale miałem cel żeby utrzymać tą prędkość więc biegłem cały czas równo zgodnie z planem. Gdy zaczęła się druga pętla dobiegłem do faceta przede mną i zagadałem chwilę o pogodzie. Przed chwilą sypał rzęsisty śnieg i wiał zimny wiatr a tu nagle zaczęło wychodzić słońce. Powróciły nowe siły i napierałem dalej do przodu. W oddali zobaczyłem słabnącą z kilometra na kilometr Annę Kącką z Buff Team Poland. 28424917_690046137786111_4720756665240578155_o

Powoli się do niej zbliżałem. Był zapas mocy, ale nie miałem już tego celu żeby koniecznie wyprzedzić pierwszą kobietę. Meta była coraz bliżej…. Poskakałem jeszcze wariując przy fotografie, zdublowałem kogoś kto kończył pierwszą pętlę i cisnąłem za Anią. Chciałem zagadać ją w jakiś śmieszny sposób np. ” Jak się Buffisz Ania ?”, ale zobaczyła że jestem tuż obok i zaczęła mi uciekać. Szkoda było produkować dodatkowy kwas mleczanowy na 50m przed metą więc odpuściłem gonić kobietę. Mam za kim latać :). Dobiegłem spokojnie na 8 pozycji wśród mężczyzn. Dostałem fajny medal i zjadłem pyszną zupę marchewkową z dużą ilością pieprzu, który się przydał bo nas konkretnie rozgrzał w tych warunkach przy temperaturze -14 stopni. Przebraliśmy się w namiocie i czekaliśmy na wręczenie nagród. Okazało się, że A przybiegła już 10min po mnie i zajęła pierwsze miejsce w swojej kategorii wiekowej.

Muszę przyznać, że organizacja zawodów na wysokim poziomie. Sam poziom biegowy również. Gratulacje należą się wszystkim, którzy w tak ekstremalnych warunkach zdecydowali się wystartować i przede wszystkim dla wolontariuszy, którzy odwalili kawał dobrej roboty.

26757175_872750812905303_2680357405101176765_o

Bez tytułu

Jak widać po statystykach bieg pomimo warunków był naprawdę szybki.
Udało się bez kryzysów przebiec 12km w tempie 3:50min/km zajmując 8 miejsce wśród mężczyzn i 6 w kategorii wiekowej.

Czas: 46:05min na 12km to dla mnie satysfakcjonujący wynik.

Stanowi to bardzo dobre prognozy na przyszłość.
Dziękuję za pomoc Piotrkowi, Szymonowi i Asi. Daliśmy razem radę 🙂

Biegacz= superbohater?

Macie tak czasem, że znajdziecie się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie? Zupełnie jak Superman ratujecie kogoś w potrzebie, czasem kompletnie beznadziejnej sytuacji, pośrodku niczego, z daleka od cywilizacji gdzie nikt inny nie byłby w stanie mu pomóc?

Pierwsza sytuacja miała miejsce ponad rok temu. Przebiegam sobie leśną ścieżką, droga z zakazem wjazdu, stroma góra a na niej BMW i gościu próbujący go wepchać pod górę, opony ślizgają się po lodzie, jest mrok. Bez zastanowienia zapytuję co się stało i czy mogę pomóc. Jeden z nieszczęśników siedział za kierownicą i próbował wjechać pod górkę, drugi go popychał bo tracił przyczepność. Wspólnymi siłami udało się wepchnąć samochód pod górkę. Sytuacja miała miejsce na bardzo rzadko uczęszczanej ścieżce biegowej pośrodku lasu, gdzie samochody nie wjeżdżają. Było ciemno, więc zakładam że w najbliższym czasie nikt o zdrowych zmysłach by tam się nie przemieszczał.

Kolejna sytuacja miała miejsce wczoraj. Znowu las, tym razem głęboko w lesie, znowu ścieżka prowadząca do kopalni na której w życiu jeszcze człowieka nie spotkałem… A jednak. Stroma, oblodzona góra, na dole małe Seicento i kobieta w czarnym płaszczu. Godzina 16.00. Ta ścieżka prowadzi do kopalni, górnicy zaczęli szychtę o 14 i nikt tamtędy nie chodzi poza nimi bo to polna droga “do nikąd”. A jednak ona tam stoi. Od razu uznałem, że to zbyt podejrzane. Trzymałem się drugiej strony drogi żeby nie zrobiła mi krzywdy. Zaczęła się zbliżać, patrzałem na ręce czy nie wyciągnie jakiegoś noża czy czegoś podobnego. Pomyślałem od razu, że w samochodzie na dole czeka wspólnik, który chce mnie skrzywdzić/ okraść. Zachowałem bezpieczną odległość obserwując jej zachowanie a w szczególności ręce, które trzymała w kieszeni. Zauważyłem, że płacze. Podeszła i zapytała czy mogę jej pomóc. Ja z dozą nieufności, obserwując cały czas auto i dłonie, trzymałem się na odległość. Zapytałem o co chodzi i wytłumaczyła, że źle zjechała z drogi, przeoczyła zjazd bo telefon się rozładował, jechała z myślą, że gdzieś nawróci a tu nie było gdzie. Stanęła więc przed bramą kopalni i jak próbowała wrócić pod górę to samochód ześlizgnął się na sam dół. Wytłumaczyłem więc na spokojnie jak musi nawrócić i jechać żeby wjechać na tą górkę( co nie było takie łatwe) i jak ma wrócić stąd do przeoczonego zjazdu. Jak powiedziałem, tak wsiadła w samochód i po wielu próbach wyszła z niego z płaczem, że nie da rady. Rzuciłem plecak w śnieg, zapytałem czy długo ma prawko, niestety niedawno je dostała. Wsiadłem za kółko i z rozpędem wyjechałem pod górkę. Podziękowała a ja pobiegłem dalej. Potem wyobraziłem sobie, że pewnie pierwszym człowiekiem, którego spotkałaby w tamtym miejscu byliby górnicy idący na nocną zmianę przed 22.00. Za godzinę było już ciemno a ona była przerażona. Nie mając telefonu w środku lasu od godziny 16.00 pewnie by zamarzła. Nie wiedziała gdzie jest i jak się stamtąd wydostać a wszystko co miała to tylko samochód. Czasem warto biegać, zwłaszcza po lesie by czasem komuś pomóc. Jako osoby, które świetnie znają ból i wiedzą co to jest strefa poza komfortem, potrafimy postawić się w czyjejś roli i okazać współczucie. Dzięki pewnym naturalnym odruchom, które wykształciły się w moim “ja” dzięki temu sportowi mogę śmiało powiedzieć, że stałem się “lepszym człowiekiem”.

 

Wilcze Gronie 2018

Jak to mówią- historia lubi się powtarzać… Kocham górski klimat a takim wyjątkowo górskim miejscem, które co roku warto odwiedzić podczas Żywieckich Godów jest Rajcza.
Już po raz 50 odbywał się tutaj Rajd Chłopski. Z okazji rajdu od 2013 roku organizowany jest jednocześnie bieg górski Wilcze Gronie. Był to pierwszy bieg górski w którym startowałem w swoim życiu- 2 lata temu. Pamiętam, że na trasie wtedy zostawiłem wszystko, łącznie z sercem, które zostało w Rajczy. Po 5 miesiącach tam wróciłem robiąc swoje 84km w ramach biegu Chudy Wawrzyniec również niszcząć sobie biodro i stopy!!! Rok później, postawiłem na trochę inne cele, dość poważna kontuzja uniemożliwiła mi powrót do Rajczy ale w tym roku zrehabilitowałem się podwójnie, zabierając A. i startując razem.
W ramach Rajdu Chłopskiego odbywały się również inne atrakcje dla odwiedzających jak: targi smaków, barwny korowód mieszkańców sąsiednich gmin, piknik turystyczny, koncerty regionalnych zespołów i większych gwiazd, biegi narciarskie na 2,3, 5, 20 km, zjazd na “bele cym”, bieg przebierańców.
Do tego atrakcji było co nie miara. Każdy znalazł coś dla siebie.27072735_1656185401070773_4744585090455327534_n

2 lata temu jak przyjechałem z kolegami na swoje pierwsze górsko- biegowe zmagania, byliśmy pod wrażeniem małego miasteczka i jego klimatu. Tym razem było podobnie. Zatrzymaliśmy się z A. w malutkim gospodarstwie agroturystycznym w pobliżu mety biegu, pod szczytem Compel. Pani od razu zaproponowała mleko i jaja swojskie. Wzięliśmy więc parę jaj. W całym domku który mieliśmy była niewielka kuchnia. Byliśmy sami, cisza, spokój. Napiliśmy sie więc po piwku czeskim( byliśmy przy granicy) i do spania. Na drugi dzień zebraliśmy się do biura, odebraliśmy pakiety, pooglądaliśmy barwne korowody przebierańców. Chwila na spakowanie w domu, depozyt i na 5 min przed startem truchtaliśmy pod amfiteatr. Stanąłem z przodu bo w środku było kilka osób, które bardziej niż biegiem były zainteresowane nagrywaniem filmów. Nie chciałem ich stratować. Cel był prosty. Poprawić czas sprzed dwóch lat( 1:37h). Nie miałem żadnych ambicji, potraktowałem ten bieg jako kolejny trening w moim planie. Będąc zaraz po roztrenowaniu, wydolność również była jeszcze w lesie ale w biegu musiałem wziąć udział ze względu na sentyment. Ruszyło z lekkim opóźnieniem bo Krzysztof Dołęgowski- organizator, czekał aż policja zablokuje ulice i rozładuje korek. Ruszyli, Trzymałem się swojego planu 3:30min/km-4:00 przez pierwsze 2km asfaltu żeby nie przekroczyć mojego 2 zakresu. Pierwsi lecieli w okolicach 3min/km. Kilka osób się naprawdę przejechało i zaczęli sapać i ksztusić się jeszcze przed podejściem. Potem stromy i długi(4,5km) podbieg na Suchą Górę, gdzie z początku trzeba było wymijać tych którzy się przeliczyli i dobiec do szybszej grupy. Były momenty że nie dało się podbiegać, zbyt stromo i ślisko ze względu na mróz, momentami odpuściłem. Wtedy po mojej prawej wyminął mnie słynny Maciej Więcek, znany z tego że był ostatnim rekordzistą GSB. Całą górkę podbiegał. Zastanawiałem się jak on to robi bo ja już czułem łydki i nie chciałem ryzykować więc stawałem całą stopą. Były już twarde. 27023362_1557493870954062_1472442596043984699_o

Poza łydkami, które już zaczynały boleć wydolnościowo było ok, tylko tętno jakieś wyjątkowo wysokie. Nie wiem dlaczego, może to błąd pomiarowy ale nigdy takiego jeszcze nie miałem :). Potem był zbieg z Suchej Góry. Był najeżony kamieniami i lodem, więc nie pędziłem na tzw. “zbity pysk” tylko asekuracyjnie. Minęły mnie nagle 3 osoby. Wkurzyłem się i pomyślałem, że zaraz mnie wyprzedzi cały ten peleton spadający z góry. Puściłem się do przodu i leciałem za tamtymi. Na tych kamieniach, momentami w kopnym śniegu, tempo znowu wskazywało niewiarygodne 4min/km. Zresztą podobnie było na asfalcie przed punktem odżywczym gdzie kolejni wyprzedzali mnie w tempie 3:30-4min/km, gdy ja pędziłem około 4 minut! To była ostatnia szansa żeby odpocząć bo całą następną górkę w zasadzie całą dało się wbiec więc skorzystałem z tej okazji tylko na moment przerywając do marszu żeby napić się shota magnezowego i nie ryzykować już dłużej obciążania łydek. Tutaj już miałem przy sobie mocnych zawodników więc dużo zmian pozycji nie było, wszyscy biegli równo. Na szczycie kolejnego podbiegu i górki Kiczora zacząłem podziwiać niesamowite widoki na Beskid Żywiecki, bo opadła już poranna mgła. Był cudny, w oddali Skrzyczne, Rycerzowa a przed nami zbliżał się Compel Ostatnie 1,5km więc zaryzykowałem i nie zwalniałem tempa pomimo że pulsometr zaczął naprawdę świrować. Wiem, że nie powinienem, ale 10min mnie nie zbawi. 27023593_795634403970777_1613228117447980149_o

Ostatni zbieg karkołomnym tunelem lodowo- kamiennym i przede mną leżą już 2 osoby, przeskakuję ostrożnie żeby kogoś nie nadepnąć i pędzę dalej. Wbiegam na stok, przed sobą nie widzę nikogo więc pędzę dalej. W połowie, w zasięgu widzę jakiegoś zawodnika. Patrze na zegarek- 2:58min/km. Myślę sobie: “Nie wyhamuje przed tą metą, ale co mi tam” Przez ostatnie 7 km nie miałem się z kim ścigać to chociaż na końcówce się pościgam. Nogi powoli latają już wbrew logice i mojej głowie, zbliżam się, gość łapie mnie za ramię, ale pędzę na przód i wbiegam na metę. Tempo między 2:20 a 2:00. Siadam i łapię oddech przez chwilę. Podchodzi do mnie typek i dziękuje za mocny finish. Też dał z siebie wszystko :). Zbieram medal, A. ze stoku z którą dobiegam do mety, żremy obiad razem ze zwycięzcą- Wojtkiem Probstem. Na obiad gulasz mięsno- warzywny z chlebem i herbatą. Idziemy się przebrać i dalej bawić na koncertach góralskich. Do domu wracamy w nocy, wstajemy nad ranem i lecimy na krótkie roztruchtanie po zawodach bo o dziwo mam zakwasy pierwszy raz od czasu Rzeźnika Hardcore co mnie bardzo cieszy. Poniżej jest jeszcze kilka zdjęć z niedzielnego treningu.


Ostateczne wyniki:
1. Wojciech Probst  01:06:32

2. Baranow Łukasz 01:09:46

3. Pawlica Łukasz   01:13:02

24. Piątek Mateusz  01:23:51