Bieg 7 dolin 64km Krynica 2020

Jak było w Krynicy? Relacja trochę spóźniona bo i zdjęć nie było żadnych.

Standardowo dotarliśmy na miejsce dzień wcześniej, expo pomimo pandemii jako takie było i to większe niż się spodziewaliśmy, do pijalni wstęp tylko w maseczkach i po uprzedniej dezynfekcji. Odbiór pakietów startowych przebiegł bardzo sprawnie.

Przed startem

Udaliśmy się do Przemka i Natalii prowadzących super pensjonat Górski Styl, gdzie się przepakowaliśmy na trasę, zrobiłem krótki rozruch po podróży i poszliśmy wcześnie spać. Pobudka o 4:00, jem śniadanie, standardowe przygotowania i pod osłoną nocy jedziemy do Rytra, pod hotel Perła Południa gdzie był start mojego dystansu- 64km. Zgodnie z informacją na stronie internetowej, mieliśmy startować pojedynczo, zgodnie z numerami startowymi. Pierwsza grupa miała start o 6:00 i oni mogli pojawić się w strefie wcześniej. Potem ok. 6:15 miała wejść nasza grupa. Po tym jak wszyscy z pierwszej grupy wybiegli na trasę, strefa startowa opustoszała i spiker zapraszał chętnych z drugiej grupy którzy chcieli wystartować żeby po prostu sobie wybiegli kiedy chcą. Skorzystałem więc z okazji.

Piwniczna Zdrój, fot. Ultralovers

Pierwsze 8km, w większości pod górkę prowadziło lekko błotnistym i wąskim szlakiem w kierunku schroniska na Przechybie. Niestety przede mną wybiegło tutaj już bardzo wielu biegaczy z pierwszej grupy, wyprzedzanie których na wąskich odcinkach było praktycznie niemożliwe. Co chwila krzycząc „lewa wolna” i tak często musiałem stawać, wybijając się z rytmu, czasem nawet w kogoś wpadałem bo nie chciał się posunąć. Na samej górze, głównie na otwartych przestrzeniach wiał bardzo silny wiatr, który potęgował uczucie zimna. Pomysł na bieg z krótkim rękawem coraz bardziej wydawał mi się głupi, bo pomimo biegu zaczynało robić się zimno.

Obidza, fot. Ultralovers

Dobiegam do Przechyby mijając biegaczy, często znajomych, witając się i uśmiechając, wpadam na punkt. W planie miałem standardowo zjeść tutaj banana, dezynfekuje się i szukam bananów. Nie znajduje więc pytam się obsługi o owoce, dostaje info że są tylko żelki i sezamki. Jako że do tej pory jadłem same słodkie żele, rezygnuję i biegnę dalej. W Piwnicznej duży punkt to pewnie będzie smacznie.

Na odcinku do Piwnicznej, wiatr wiał jakby mocniej, zrobiło się dość chłodno. Miejscami ze względu na kamieniste i strome zbiegi, nie dało się biec szybko żeby się rozgrzać. Sam zbieg do Piwnicznej też nie miał końca. Bardzo spodobało mi się zachowanie policji, która w pierwszej kolejności puszczała biegaczy.

Wpadam do Piwnicznej, wyciągam  kamienie  z butów i dostaje flaski od Asi. Idę na punkt i pytam o jakieś pomidory, owoce, coś stałego. Niestety, tylko galaretki i sezamki na widok których chce mi się rzygać. Pomyślałem, jestem w d… bo mam tylko 1 żel na kolejny odcinek do Wierchomlii a na punkcie nie ma nic normalnego. Miałem rację. Zaraz za punktem dzida do góry, niby łagodnie ale już idę bo ileś można cisnąć na tych żelach. Oszczędzam siły i jedzenie żeby starczyło mi do następnego punktu. Szczerze nie spodziewałem się, że trafię na bieg i to takiej rangi, gdzie nie będę miał co zjeść na punkcie. Przy drugim podejściu za Piwniczną zaczyna dziać się coś niedobrego, jakieś mikroskurcze w łydkach i do tego autentycznie zaczynam być głodny, w brzuchu zaczyna burczeć. Biorę żela na czarną godzinę i cisnę dalej ale już czasem podchodzę bo czuje że słabnę.

Na punkt na 41km w Wierchomlii wpadam głodny jak wilk. Szukam zupy, herbaty, pytam o owoce, pomidora, czy cokolwiek ciepłego bo mega wymarzłem po drodze i na obolały żołądek warto jakaś colę czy herbatę. Niestety. Tutaj też nic nie ma! Pojawiły się natomiast słodkie drożdżówki. Zjadam jedną, przy podejściu pod wyciągiem ciągle ją czuję i mi się odbija. To podejście jest chyba najbardziej strome na trasie. Końca nie widać. Kolejni zawodnicy kładą się lub siadają na trawie. Na szczycie dostaję potężnej kolki. Muszę iść, kawałek dalej długi zbieg którego z bólu też nie jestem w stanie sprawnie pokonać.

Staram się trochę czasu nadrobić na podbiegu do bacówki. Tutaj mniej boli więc cisnę pod górkę. Czasem czuję kolkę i zginam się wpół. Podbieg jest długi i łagodny. Za punktem miejscami robi się stromiej, podchodzimy na Runek. Czasem wraca kolka, czasem skurcze, że nawet na płaskim odcinku nie można ciągle biec. Motywują mnie trochę turyści, których coraz więcej na trasie, zwłaszcza w okolicach Jaworzyny Krynickiej, gdzie znajduje się słynna ścieżka w koronach drzew. Stąd już tylko w dół, wybiegamy na szczęście w okolicy deptaka. Ze względu na pandemię brakuje trochę szpaleru kibiców, ale trochę ich jednak jest. Wbiegamy piękną, długą metą, dostajemy piwo, wodę i smaczny, wreszcie ciepły! Posiłek regeneracyjny w postaci makaronu z sosem pomidorowym i mięsem.

Rywalizację udało się ukończyć pomimo problemów w czasie 6h52min na 8 miejscu OPEN i 3msc w kategorii M20(po raz ostatni). Na drugi dzień dekoracje, dostajemy jakiegoś kwiatka z bibuły. Myślę sobie, że to żart po zejściu z podium, czekam, ale widzę że wszyscy dostają to samo i potem koniec. Nic więcej. Dostaję koszulkę techniczną finishera za ukończenie ultramaratonu. Podobnie jak wszystkie dystanse biegu 7 dolin.

Ogólnie imprezy niestety nie mogę polecić. Na plus zasługuje na pewno sprawna organizacja typu odbiór pakietów, logistyka, zabezpieczenie, pomiary itd. Trasa też jest bardzo fajna i aż chce się po niej pobiegać znowu. Niestety zaopatrzenie punktów odżywczych w tym roku to był dramat. Nie spodziewałem się braku normalnego pożywienia, przez co cierpiałem bo byłem po prostu głodny. Podział zawodników na strefy startowe pod względem samych numerów też pozostawia wiele do życzenia. Szkoda, że nikomu nie chciało się sprawdzać rankingów ITRA zawodników jak robią to inne biegi. No i dekoracja. Kategorie wiekowe na tym ultramaratonie niestety nie szybko doczekają się jakichkolwiek nagród o ile oczywiście im się należą.