Podsumowanie sezonu 2019

Za mną kolejny rok szukania samego siebie- idealnego treningu, idealnego dystansu czy nawet balansu pomiędzy ciałem a umysłem. Bo największe zmiany w tym roku właśnie dzięki niemu zostały wprowadzone, ale po kolei…

Po lekko nieudanym roku 2018 przychodzi rok 2019 a w nim kilka głównych celów, czyli przebiec biegi które miałem od dawna w planach, ale coś wypadło, przeszkodziło i się nie udało- Zimowy Ultramaraton Karkonoski, Biegi w Szczawnicy, poprawić czas podczas 110km w Lądku Zdrój i na koniec złapać dystans 150km podczas Łemkowyna Ultra Trail żeby stopniowo( nie tak jak rok wcześniej) wydłużać moje biegi.

Rok ogólnie uważam za bardzo dobrze przepracowany, wypadło bardzo niewiele jednostek, wreszcie zacząłem słuchać swojego organizmu i czasami po prostu odpuścić jak czułem się źle, zmieniłem trochę nawyki żywieniowe i robiłem przerwę min. 3h przed mocniejszymi treningami od ostatniego posiłku. Biegałem całkiem niewiele bo w okresie przygotowań 60-80km/ tydz i w okresie BPS do ponad 100km/tydz. Przestałem chodzić na siłownię w marcu i zacząłem trenować bez sprzętu w domu, dodałem także jogę i ćwiczenia na balans. Jestem bardzo zadowolony ze współpracy nawiązanej z firmą Kamos, która ma świetne regionalne wyroby nabiałowe. Od sierpnia zacząłem także szukać siebie we właściwej technice biegu, trenowałem proste ruchy i stabilizację…

Zacznijmy od początku, czyli od ZUK do którego przygotowania rozpocząłem tak naprawdę startem w półmaratonie górskim XRUN- Tajemnicze Kopce na bardzo szybkiej zimowej trasie, gdzie zająłem 13msc open i 2 w M20 z czasem 1:54:10. Wydolność zdecydowanie kulała po zimie, zacząłem robić szybsze akcenty żeby dobrze przygotować się do ZUK aż w końcu pod koniec lutego dopadło mnie coś okropnego.

51691372_2205005639762856_3252468996846387200_n

Znowu spuchła kostka- jak rok wcześniej, do tego bolało na całej długości także nad kostką. Przestałem trenować i całkowicie biegać, nie dało się chodzić. Niecały tydzień przed ZUK udałem się do ortopedy zrobić RTG, USG i komplet badań. Nie było złamania, ale dość dużo płynu w stawie i stan zapalny. Dostałem zakaz biegania 2 tyg. Wtedy szybko udało się dostać do Piotra Konopki z Siemianowic, który uchodzi w naszym gronie za najlepszego fizjo od zadań specjalnych. Mieliśmy 4 dni do startu, 3 wizyty. Diagnoza- zapalenie mięśnia piszczelowego tylniego. Opuchlizna zeszła, ale nie pozwolili mi spróbować czy boli. Miałem czekać do dnia startu i dać temu spokój.

Po 2 tyg bez biegania miałem doła, nie wiedziałem czy kostka dalej mnie boli i nagle dowiaduje się, że trasa ze względu na trudne warunki zostaje skrócona do ok 22km. Dzięki temu postanowiłem spróbować i najwyżej skończyć na 1 punkcie kontrolnym. Od początku bolało, ale po kilku km przestało. Brakło tylko tych treningów, bo w drugiej połowie czułem już zmęczenie. Udało się zająć świetne 20 msc jak na bieg z kontuzją i po 2 tyg. przerwie.

53800045_1193897460774396_108827573563162624_o

Fot. Bikelife

Potem już na dobre doleczyłem kontuzję i za namową kolegi zapisałem się na darmowy bieg pod domem- Bieg Damy Radę na dystansie 5km. Nie biegam takich dystansów i gdyby nie znajomi, trasa którą codziennie trenuje i to, że odbywa się 5min piechotą od mojej klatki to bym nie wystartował.  Udało zająć się świetne 3 msc. OPEN z czasem 19:03min. Zacząłem lubieć spontany 🙂

55963121_2231897770406976_2600662144370343936_o

Kolejny start to reprezentowanie firmy Kamos  w ich rodzinnej Kamiennej Górze, gdzie odbywał się bieg „Zdobywca Góry Parkowej” na dystansie 11km po trudnej, przełajowej trasie. Udało się pobiec w czasie 46:06min co dało mi 14msc OPEN i 4 w M20. Czegoś brakło, czułem niedosyt i znowu mocniej zacząłem trenować.

56980790_2130600643728311_3907853522720260096_n

Znowu przycisłem i znowu coś poszło nie tak. Następny miał być bieg Dziki Groń w Szczawnicy. Zdecydowałem się na ten dystans, ponieważ pozostałe starty które miałem w planie wchodziły w cykl Ultra Cup Poland i chociaż chciałem pobiec coś krótszego to jednak wybrałem 64km żeby zrobić całość cyklu. Na 4 dni przed startem w biegu Dziki Groń doznałem naderwania mięśnia brzuchatego łydki. Znowu nic nie biegałem, znalazłem na szybko jakiegoś znachora który próbował uratować nogę. Znowu start wisiał na włosku. Finalnie ukończyłem zawody z bólem łydki i rozwaloną stopą przez zbyt duże buty i problemami żołądkowymi na 19msc OPEN z czasem 7:31:35.

58461544_1093414690859412_4292341949995679744_o

Czułem niedosyt, 2 starty nie do końca udane przez kontuzje. Udało się dostać pakiet na bieg Ultraroztocze na dystansie 60+km. Chciałem mieć dobry czas i nadrobić utratę wysokiego morale po poprzednich zawodach i niedoleczonych kontuzjach. Udało się wszystko zaleczyć, ale… Skończyło się na totalnym zgonie w połowie trasy. Zabrakło treningów w okresie, w którym leczyłem kontuzje. Zająłem 7 msc open i 1 w M20 z czasem 6:20h.

60418362_2262676407329112_6834782677342617600_n

Byłem trochę podłamany nieudanymi startami, zacząłem szukać spokoju i trenować jogę, rozciągać się żeby zapobiegać następnym przerwom w sezonie, trenowałem w domu i miałem więcej czasu dla siebie i dla regeneracji. Kolejny start to Bieg Rzeźnika w parze z moją Asią. Zapisując się na bieg miałem obawy co do jej przygotowania bo to jej najdłuższy dystans, ale przed samym startem zacząłem bać się o siebie, bo w tym sezonie wszystkie starty psułem. Starałem się nic nie zepsuć tym razem i udało nam się wywalczyć 7 msc w parach MIX z czasem 12:11h na dystansie 82km.

64719313_2286422584954494_5539258040781373440_o

Potem przyszedł czas na wakacje i następnie Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich na którym chciałem poprawić czas podczas biegu K-B-L na 110km, gdzie popełniłem wiele błędów 2 lata wcześniej i chciałem je wyeliminować. Sporo rzeczy udało się poprawić i czas na mecie lepszy o prawie godzinę- 11:53:09 co dało mi 6 msc OPEN i 1 w M20.

67315915_2308131849450234_7385924245248802816_o

Po tym biegu postanowiłem trochę dłużej odpocząć przed swoim najdłuższym biegiem w karierze- Łemkowyna Ultra Trail na dystansie 150km w październiku. Zacząłem prace nad techniką biegu. Żeby sprawdzić swoją aktualną formę końcem sierpnia pobiegłem w przełajowym biegu na 5km w Olkuszu, gdzie spóźniłem się na start i zająłem 2 miejsce OPEN z czasem 19:09min.

69283783_2329895167273902_790602186684891136_o

Po biegu czułem, że forma rośnie, biegało się coraz lepiej a moja hemoglobina, żelazo i krwinki były zbyt niskie. Zmieniłem po raz kolejny dietę a mocy znowu przybywało. Ostatni sprawdzian przed Łemkowyną miał być Cross Czwórki w Dąbrowie Górniczej, który biegam co roku. Za pierwszym razem byłem 11, potem 7, rok później 4 , więc teraz apetyt był na pierwszą trójkę. Trochę mnie ta presja stresowała, ale pobiegłem z chłodną głową i udało się wbiec na podium. Finalnie zająłem 3 msc OPEN z czasem 1:03h.

71107900_2355315171398568_8829999753195421696_n

Forma nie spadała, musiałem to wykorzystać i kolejny raz pobiec Cross w Olsztynie na 4km o tytuł najlepszego studenta Politechniki Częstochowskiej. Rok temu wygrałem, więc broniłem tytułu. Pomimo, że udało się poprawić czas o 23s niż rok wcześniej( 16:32min) to zająłem 2 miejsce OPEN i 1 msc w kat. STUDENT. Tytuł obroniony. Niestety prawdopodobnie już ostatni raz w życiu…

71655681_2359915007605251_2299995729067769856_n

Wiedziałem, że forma jest, głowa wariowała, bo przede mną najdłuższy dystans w życiu- 150km a mnie się biega super na wysokich obrotach. Musiałem się uspokoić i pobiec na zaciągniętym hamulcu z chłodną głową co zaowocowało znakomitym wynikiem- 19:34h i 9 msc OPEN.

72348731_2365762463687172_6353709747069255680_o (2)

Ten rok był naprawdę zwariowany, ale myślę że wiele się nauczyłem i mogę zaliczyć go do udanych.

Wisienką na torcie, który właśnie zjadam jest satysfakcja z wysokiego 5 msc OPEN w całym cyklu Ultra Cup Poland- Pucharu Polskich Biegów Ultra!

Statystyki:
– trenowałem łącznie ok. 491h, 250h biegania przełajowego, 59h biegania na stadionie i asfalcie, 69h trekkingu, 68h siłowni, 20h jogi i rozciągania, 13h rowera, 9 h bieżni mechanicznej…

– pokonałem łącznie ok. 3700km, 2350km biegania przełajowego, 691km biegania na stadionie i asfalcie, 225km trekkingu, 272km rowera, 99km bieżni mechanicznej…

– wykonałem łącznie prawie 80000m podejścia, 66000m biegania, 13000m trekkingu, 1700m rowerem

– spaliłem łącznie 250000kcal,

 

 

Łemk(Wiatr)owyna Ultra Trail 150km- 12.10.2019

Są takie biegi, które mają swój niepowtarzalny klimat i magię. O których ukończeniu marzę, śnią mi się po nocach. Jednym z nich była Łemkowyna. Podjąłem decyzję, że podejmę wyzwanie przebiegnięcia czerwonego szlaku z Krynicy do Komańczy poprzez Beskid Niski, gdy będę na to gotowy. Ten moment nadszedł według mnie w tym roku…

Łemkowyna jest to bieg przez dziką krainę Łemków. Po drodze mijamy opuszczone wsie i miasteczka, wiele kapliczek i obiektów kultu religijnego. Słynie z błotnistej i mokrej trasy. Same warunki zazwyczaj są ciężkie ze względu na porę roku i charakterystykę terenu. Do przekroczenia jest kilka strumieni, wiele błotnistych odcinków pod górkę jak i z górki. Bieg jest długi, ma 150km i chociaż nie za wiele na nim przewyższeń to dystans i pogoda potrafią zniweczyć marzenia o ukończeniu. Profil trasy wygląda następująco:

LUT150_profil19 (1)

Jadę na bieg i … zapominam butów do biegania :D.

Właśnie tak rozpoczęła się moja Łemkowyna w tym roku. Skupiłem się typowo na trasie, planowaniu a zapomniałem o sprawach przyziemnych. To mój najdłuższy dystans do tej pory, więc nie ma przelewek. Był ambitny plan na 20h. Do Krynicy przyjeżdżamy dzień wcześniej, ale o 3h później niż planowałem z powodu tych butów. Jest już późno, więc zamieniamy tylko dwa słowa z Natalią i Przemkiem, którzy opiekują się wspaniałym pensjonatem „Górski Styl” i idziemy spać. Na drugi dzień staram się oszczędzać nogi i pakuję całe swoje sprzęty na bieg. W biurze zawodów skrupulatna weryfikacja sprzętu obowiązkowego- pani ogląda mój telefon i pod jej bacznym nadzorem muszę wpisać 2 numery- organizator i GOPR, sprawdzone mam także opatrunek i opaskę elastyczną, która według Pani jest zwykłym bandażem( w apteczce pisało, że elastyczna). Poza tym sprawdzamy czołówki i okazuje się, że nie świecą, bo nie włożyłem do nich baterii żeby się nie wyczerpały. No cóż, numerka nie dostaję i idę na zakupy na miasto. Baterie zostały w pensjonacie więc szukam czegoś w pobliżu. Wszędzie kolejki i bardzo dużo kuracjuszy przez co zajęło to trochę czasu. Wracam do biura z bateriami i opaską. Mój numerek leżał już odłożony na boku. Pokazałem tym razem to, czego wcześniej nie miałem i wreszcie numer odebrany. Chociaż miałem wypocząć to te 2 h chodzenia i szukania baterii i opaski po Krynicy dały trochę w kość. Po powrocie usiłuję jeszcze usnąć, ale czas do startu dłuży się niesamowicie, oczy nie chcą zamykać a myśli kotłują już na starcie, polach przed Ropkami, potokami przed Wołowcem, błotem za Bartnem…

940eea484d44f876200f4bdde1b0b5ea (1)

Fot. Ropki Siwejka

Około godziny 23:40 jedziemy na start, ubieram plecak i idziemy w stronę deptaka. Do startu 10min a ja nie wiem gdzie on tak naprawdę jest, czy to stres czy co, nie wiem. Pytamy o pijalnię wód i jakieś 3 min przed startem wchodzę do strefy startowej, przybijam jeszcze piątki z ekipą, która spała z nami w pensjonacie i chcieli przeżyć te emocje razem z nami, buziak od Asi na szczęście, odliczanie polsko- angielskie i ruszyło. Tempo na szczęście spokojne asfaltem pod górę przez Krynicę na pierwszy szczyt- Huzary. Zagadujemy się z Redziem, mówi żebym cisnął do przodu i na pierwszym podejściu tak robię. Pierwszy odcinek na Huzary i zbieg do Mochnaczki mijają bardzo szybko, potem zaczyna się trochę błota, potoki, delikatne podbiegi i zbiegi aż do Ropek gdzie czeka pierwszy punkt odżywczy.

01239ded2b3869a4737e025fd46fad4e (1)

Fot. Ropki Siwejka

Na razie wszystko idzie zgodnie z planem, na punkcie spotykam Asię i Łukasza, z którymi robię sobię zdjęcie, spokojnie rozmawiamy, uzupełniam flaski, żre ciastka i okazuje się że odpada mi trytytka od numerka startowego. Prosimy obsługę o sznurek  ale nie ma czym przeciąć żeby przywiązać. Minuty uciekają a my szukamy rozwiązania jak to przymocować. Po jakimś czasie udaje się znaleźć trytytkę i mocujemy numer, ruszam dalej.

Teraz asfaltowy odcinek a za nim pierwsze trudniejsze podejście na Kozie Żebro, wyciągam kije, idzie stromo, przydają się. Potem stromy zbieg do Regietowa i za chwilę kolejne ciężkie podejście na Rotundę. Na szczycie piękna kaplica, która nocą wygląda bajecznie. Staje na szczycie, próbuję schować kiję ale nie potrafię. Zbiegam powoli i przez jakiś czas męczę się z kijami, ale nic z tego. Że ja tego nie przećwiczyłem! Dalej do Wołowca, gdzie czeka kolejny punkt odżywczy jest dosyć płasko i łatwo. Na tym odcinku spotykam Daniela z którym kawałek biegniemy w mokrych butach od przekraczania potoków i błotnych odcinków. Radzi mi żebym na przepaku w Chyrowej zmienił buty i skarpety na suche. Zastanawiam się czy ma to sens bo nie czuję żeby mnie moczyły, ale z perspektywy czasu widzę, że to była świetna decyzja- dzięki Daniel!

DSC_0307

Fot. Natalia Podsadowska Fotografia

Na Wołowcu czeka już ekipa Petzla i pyszny rosół. Wypijam, pożywiam się i dość szybko ruszam dalej. Tuż za punktem przeżywam prawdziwy zachwyt z przerażeniem. Tuż nad moją głową, na pięknym gwieździstym niebie tak świetnie widocznym tylko w tym rejonie Polski spada olbrzymi meteoryt, który baaaardzo długo pali się w atmosferze i dalej jako rozgrzana, czerwona skała mknie w kierunku ziemi. Swoją drogą, ciekawe gdzie spadł bo wyglądało jakby wszedł w atmosferę jako skała. Pomyślałem wtedy życzenie, które potem miało się spełnić. Kawałek dalej zaczyna się leśny teren, który prowadzi nas do Magurskiego Parku Narodowego witającego trudnym i długim podejściem na Świerzową i dalej na Ostrysz. To dość trudny fragment. Za Ostryszem kolejna trudna góra- Kolanin, więc mamy trzy syte podejścia na krótkim odcinku. Do tego dochodzi rozjeżdżone błoto przed kolejnym punktem- Przełęcz Hałbowska w które już bez wahania wbiegam, ponieważ decyduje się na zmianę butów za około 20km.

74582430_2497427340351514_266989331921502208_o (1)

Fot. Piotr Oleszak

Na Przełęczy Hałbowskiej kolejny punkt i do tego pyszne bułeczki- wymarzone śniadanie na trasie. Potem trochę biegania i nagle dobiegam do miejsca gdzie taśmy wiszą na wprost i w dół. Staję i zastanawiam się chwilę, odpalam tracka w zegarku zmieszany i podążam za trackiem  w dół. Wybiegamy kolejny raz na pastwiska i do kolejnej wioski- Kąty. Na tym odcinku spotykam biegacza, który pobiegł prosto zgodnie ze złymi oznaczeniami i narzekał, że ktoś przewiesił taśmy. Wstało słońce, pojawiają się pierwsi turyści na trasie. Chwilę rozmawiamy, czują respek do tego co robimy i życzą powodzenia. Wspinam się na Grzywacką Górę i dalej Łysą Górę, na których zaczyna wiać silny wiatr( jak się okazało nasz towarzysz do samego końca). Boli mnie brzuch, nikogo wokoło nie widzę i korzystam z okolicznych pokrzyw. Po dobiegnięciu do Chyrowej okazuje się, że punkt odżywczy jest dalej niż rok wcześniej i trzeba jeszcze kawałek dobiec. Ktoś z kibiców pokazuje mi gdzie przekroczyć rzekę, już widzę punkt, jest Asia i Magda. Od razu się kładę i zaczyna się opatrywanie stóp, przebijanie odcisków, które trwa dłuższą chwilę, smaruję stopy, zmieniam skarpety i buty za radą Daniela, który zaraz po mnie wbiega na punkt i robi to samo. Zjadam jeszcze zupę i lecę dalej. Na punkcie spędzam 25minut! Rekord! Ale komfort biegania w nowych, suchych butach nieziemski.

72549919_1194749777378910_8174533090366980096_o

Fot. Paulina Pina Bartosińska

Tuż za punktem podejście na Chyrową, nie za długie, na szczycie silny wiatr urywa głowę, nie da się biec pod wiatr, tak mocno napiera. Dalej prawie nowiutka biegowa autostrada, której trochę zazdrościłem dystansowi 70km. Spotykam Sławka, który niestety musiał zejść z trasy. Rozmawiamy chwilę, życzy mi powodzenia i napieram dalej. Ktoś z mojego dystansu przede mną wbiega pod górę. Ja znowu muszę udać się w ustronne miejsce więc nie zamierzam go gonić. Zbiegamy do nowej wsi i przekraczamy drogę krajową. Przy drodze obsługa biegu kazuje się zatrzymać i przepuścić samochody, ale ktoś z nadjeżdżających się zatrzymuje, przepuszcza nas i klaszcze. Bardzo miły gest ze strony kierowców. Zaczyna się bardzo trudne podejście pod Cergową, spotykam turystów i idziemy jakiś czas razem. To podejście wyjątkowo mnie męczy. Za Cergową zbieg i niestety zaczyna się asfalt do samego Iwonicza. Po drodze mija mnie jeszcze Pani fotograf z załogi górskiej i pociesza, że już blisko.

Iwonicz to prawdziwy kurort, pełno sanatoriów i ludzi poruszających się podobnie do mnie w podeszłym wieku. Na punkcie jest Asia, przynosi mi tosty z punktu i jedzonko, siadam spokojnie, smaruje obolałe już nogi maścią, ładuję chwilę zegarek i lecę dalej. Zaczyna się dość płaski odcinek z kilkoma dużymi górkami. Pierwsza- Sucha Góra zaczyna się po schodach, potem lasem, mnóstwo grzybiarzy. Zbiegam na dół, znowu asfalt, ktoś z obsługi pociesza żebym wytrzymał jeszcze trochę do Rymanowa bo to trudne asfaltowe przeloty. W Rymanowie kolejny kurort, wiele turystów spacerujących naszą trasą. Dziwnie się na mnie patrzą, ale zainspirowany podążam cały czas do przodu- do mety- do Komańczy. Wieje dalej silny wiatr. Za ścieżką kawałek trailu i znowu asfalt- najgorszy odcinek. Trudno biec nawet po płaskim mając tyle km w nogach, asfalt pod nogami i wiatr prosto w oczy. Chociaż odcinek wydaje się prosty to jest szalenie wymagający dla psychiki, staram się biegać metodą od taśmy do taśmy, ale nie zawsze już wychodzi. Kolejna wizyta w krzakach…

72486225_2489031861191062_2137498248468758528_o (1)

Fot. Karolina Krawczyk Fotografia

W Puławach czeka już zupa dyniowa i ładowarka do zegarka. Stąd już niecałe 30km do mety. Nabieram wiary, że teraz nikt mi nie odbierze dotarcia na metę i walka o przetrwanie przeradza się w walkę o dotrwanie w zdrowiu do mety, bez żadnego uszkodzenia na tym odcinku. Za Puławami są pastwiska i otwarte tereny, gdzie wiatr znowu wieje bezpośrednio w twarz i chociaż mam siłę- nie da się znowu tutaj biec. Widzę w oddali Daniela, który cały czas próbuje biec. Mijam biegaczy z dystansu 70km. Ten odcinek to taki dłuższy przełaj, nie ma już wielkich przewyższeń. Biegniemy jakiś czas razem z Danielem i dowiaduje się, że ktoś nas wyprzedził na odcinku pomiędzy Iwoniczem a Puławami. Zdziwiłem się, bo nikogo nie spotkałem a ten ktoś podobno pokonał ten odcinek prawie godzinę szybciej niż zwycięzca biegu! Wydało mi się to podejrzane. Na około 130km wita nas punkt odżywczy na dziko- Wilcze Budy. Już z daleka cieszą się na nasz widok, słyszę dzwonki i okrzyki, zatrzymuje się i rozmawiam z nimi przez chwilę. Częstują mnie colą. Trochę się rozgadałem i znowu gonię Daniela. Chwilę przed Tokarnią musi się zatrzymać a ja biegnę dalej. Podchodzę na Tokarnię z której już tylko praktycznie w dół i mijają mnie samochody. Na szczycie wychodzi z nich dosłownie banda fotografów i robią mi zdjęcia. Staję na górze, odwracam się a za mną… Najpiękniejszy widok jaki ostatnio widziałem. W oddali tlą się na czerwono stojące w miejscu góry a nad nimi przesuwają się czarne chmury- po prostu bajka. Jak już pisałem z Tokarni tylko chwilka i jestem w Przybyszowie.

72348731_2365762463687172_6353709747069255680_o (1)

Tutaj ostatni punkt przed metą, wyciągam czołówkę, piję herbatę i cisnę dalej. Spotykam biegacza leżącego na podejściu, pytam czy wszystko gra, ale tylko odpoczywa i widzę, że ma się dobrze. Ostatni odcinek to już ciemności, błotniste podejście na Wahalowski Wierch, gdzie nogi ślizgają się we wszystkich kierunkach. Trasa dość konkretnie przedreptana przez poprzednie dystanse. Mijam biegaczy z 70-ki. Na Wahalowskim jacyś ludzie- kolejny punkt odżywczy, biją brawo, cieszą się, że widzą czerwony numerek i dzwonią dzwonkami. Tutaj już się nie zatrzymuję, trochę chodzę, trochę biegam. Pozostał dłuuuugi zbieg do Komańczy. Miejscami ślizgam się na błocie, prawie przewracam kilkakrotnie ratując się kijami, które czasem z trudem wydobywam z błota. Krótsze dystanse biją brawo, mordka się cieszy. Nigdzie się nie spieszę, celebruje te chwile, niech trwają! Zbieg trochę się dłuży, jeszcze trochę asfaltu na koniec na którym już baaardzo ciężko zmusić się do biegania. Chwilę przed asfaltem ktoś szybko zbiega z górki, myślałem że to Daniel mnie dogonił, zatrzymuje się i czekam na niego i wołam ale się nie oddzywa, biegnie dalej i mi nie odpowiada. To chyba nie Daniel, ale miał czerwony numerek więc mój dystans. Szkoda, jakby to był on to fajnie byłoby razem wbiegać na metę. Ostatnia prosta asfaltem to milion emocji, nie mam zamiaru już biec, ciesze się tą chwilą, niech ona trwa jak najdłużej. Widzę Piotrka, który motywuje mnie do biegu i wbiega za mną na metę.

Udzielam wywiadu spikerowi, krzyczę z radości, tulę Asię, jestem naprawdę szczęśliwy. Poskromiłem tego potworka i faktycznie byłem gotowy na to wyzwanie bo udało się ukończyć w zdrowiu i szczęśliwym nastroju.

Miejsce: 9/360 osób, ukończyło 260

Czas: 19h34min

72307378_2368688230061262_4798516378543849472_o (1)

K-B-L 2, czyli Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich

Kiedy biegniesz coś po raz drugi, czego od siebie oczekujesz? Przebiec w lepszym zdrowiu? Zrobić to szybciej? Zająć lepszą pozycję?

Po raz pierwszy w życiu, oczywiście poza crossem czwórki który tradycyjnie biegam co roku postanowiłem zmierzyć się po raz kolejny z dystansem 110km podczas biegu K-B-L. A dlaczego?
Z prostych powodów. Jestem zakochany w Szczelińcu po zmroku. Te wszystkie skały, korytarze i przesmyki po zmroku robią niepowtarzalne wrażenie. Chciałem wrócić w to miejsce i przeżyć to jeszcze raz. Poza tym uwielbiam biegać nocą. Czuje się wtedy jak dziki zwierz, polujący na swoją zdobycz. To moje środowisko naturalne, jestem drapieżcą! Moją pierwszą i w zasadzie jak się okazuje jedyną setką, którą UKOŃCZYŁEM do tej pory był właśnie ten bieg w 2017 roku, ponieważ przez skręcenie kostki w poprzednim sezonie się nie udało. Atakowałem też 240km podczas tego samego festiwalu i wtedy ostatni raz przebiegłem ponad 100km. Ten start był więc olbrzymią niewiadomą. Po wypadku rok temu wszystkie kolejne dłuższe starty po prostu psułem. Morale chciało biegać za mnie w tempie jak sprzed kontuzji czyli szybko a sam organizm nie był na to gotowy. Dzięki temu na wszystkich ultra w tym sezonie po prostu się spalałem i nie byłem w stanie trzymać tempa do końca. Dlatego na KBL postanowiłem przemyśleć swoje zachowanie, zrobić taktykę, międzyczasy i rozplanować jedzenie. Ułożyłem sobie plan na ukończenie w nieco lepszym czasie niż 2 lata temu, czyli 12:30 i z takim założeniem stawiliśmy się w Lądku.

profil-KBL-2019

Podróż z nowo poznanymi przyjaciółmi z serwisu blablacar minęła bardzo szybko i przyjemnie. Dostaliśmy przy okazji zaproszenie na lody po ukończonym biegu, poznaliśmy całą historię Lądka, Stronia Śląskiego i wiele ciekawych rzeczy.

67149016_2911652335543301_3814187338330800128_n

W piątek meldujemy się na polu namiotowym obok starych znajomych- Karoliny z Jasiem, której mąż a mój kumpel- Łukasz biegnie 240km. Staram się wypoczywać i jak najwięcej z tego dnia przesypiam. Ciągle jestem głodny, ładuje glikogen pod kurek. Asia proponuje mi żebym nie jechał autobusem na start i że mnie odwiezie i po 18 zbieramy się do Kudowy. Przeszła krótka burza, zrobiło się duszno, trochę się zmartwiłem bo zazwyczaj się odwadniam. Wypiłem elektrolity przed startem i jestem gotów. Nasz bieg ma osobną strefę startową żeby nie przeszkadzać osobom biegnącym tędy 240km. Odliczanie i start.

67270467_2305135246416561_2663420060470607872_n

Nie interesowało mnie wcale kto biegnie i jak biegną inni. Tym razem byłem samolubem, skupiłem się tylko na sobie i swoich odczuciach. Jak czułem, że jest za mocno to zwalniałem, jak za słabo- przyspieszałem. Przez pierwsze km mijałem sporo znajomych z którymi chwilę pogadaliśmy, odbierałem smsy od śledzących mnie przyjaciół tak że totalnie zapomniałem, że jestem już  w biegu. Starałem się spokojnie, swoim tempem dobiec do Pasterki- 15km, ponieważ jak dla mnie ten odcinek był dość trudny, sporo skał i przewyższeń, więc bez pośpiechu.

Sporo osób bardzo mocno zaczęło. Na podejściu do Pasterki wyprzedziłem kilkanaście osób, część już naprawdę ledwo oddychała a przed nimi jeszcze 100km! No nic, robiłem swoje, cieszyłem się biegiem, zagadywałem wszystkich z dystansu 240km i dawałem ciepłe słowa otuchy, pozdrawiałem, rozmawiałem z nimi jak tego potrzebowali. Oni byli już 2 dobę w trasie!

67279684_365764264067516_8743822531481305088_o

fot. SpójniaPHOTO

Pasterka- 15km, czas 1:32h, miejsce 17

Na pasterce szybkie uzupełnienie plecaka w żele, picie i ruszyłem bez zwłoki na Szczeliniec. Tutaj fragment pod górkę nieco wolniejszy, ale sporo osób na skałkach też zaczęło odpoczywać. Miałem wrażenie, że za szybko zaczęli, część zatrzymała się na punkcie przy schronisku na Szczelińcu, dzięki temu na trasę widokową wpadłem sam. I o to chodziło! Mordka zaczęła się cieszyć. Stanąłem na chwilę między skałami i zrobiłem zdjęcie, zacząłem skakać wesoło niczym kozica po skałach, cieszyłem się jak dzieciak w tym labiryncie, śmiałem się sam do siebie pełzając na czworakach pod skalnymi półkami. Udawałem, że jestem w jaskini, płoszyłem nietoperze czołówką. Zabawa była przednia. Trasę dość sprawnie pokonałem, bo tym razem się nie zgubiłem i zacząłem zbiegać cały czas wesoły po schodach. Po zbiegu zaczął się dość monotonny fragment do Ścinawki Średniej, gdzie w większości było płasko, było trochę długich podbiegów i zbiegów na których znowu mijałem kilka osób. Niektórzy zaczynali iść i z tego co się dopytałem za szybko zaczęli i teraz za to pokutowali. No nic, przyłączyłem się do wesołej grupki z 240km, pożartowaliśmy chwilę i poleciałem sam dalej. Biegło się świetnie, odwiedziłem jeszcze po drodze nutrie w Wambierzycach i gdy się nimi zachwycałem dogonił mnie Kamil z którym spotkaliśmy się na Dzikim Groniu i był tuż przede mną. Biegliśmy chwilę razem podziwiając sanktuarium, ale po wybiegnięciu na pola miałem więcej siły w nogach i podbiegałem dalej, kiedy on zwolnił i się rozdzieliliśmy. Na punkt w Ścinawce wpadłem praktycznie z drugim chłopakiem- Przemkiem.

Ścinawka Średnia- 40km, czas 3:58h, miejsce 5

Pierwszy raz na biegu ultra czułem zmęczenie w nogach, były dziwnie zmęczone jak nigdy. Może to wina zbyt częstych startów w biegach ultra, Rzeźnika 3 tygodnie wcześniej albo zmęczenia po prostu. No nic, szybki serwis i lecimy dalej. Po drodze jeszcze żre pyszne ciasto keksowe z punktu. Kawałek asfaltem i zaczyna się stromsze podejście. Pierwszy raz przerywam bieganie i chwilę podchodzę. Kawałek lasem i niestety wpadamy na asfalt. Z asfaltu skręcamy jeszcze w bok, podejście na górę na punkt widokowy, gdzie dogasa ognisko i zbieg koło cmentarza po nierównych schodach. Uważam tutaj żeby nie zrobić sobie krzywdy z kostką albo czymś innym w połowie trasy. Zaczyna się najgorszy fragment miasteczkiem przez słupiec, same asfalty, szlak prowadzi miastem pomiędzy budynkami, zwalniam i pilnuje tracka żeby się nie zgubić. W pewnym momencie widzę biegaczy, jedni biegną w prawo, drudzy w lewo, pijani, młodzi ludzie śpiewają piosenki i krzyczą, że źle biegną, proponują flaszkę, odmawiam. Biegnę za jakimiś ludźmi z 240km. Uznaję, że mają więcej czasu na zastanowienie się nad trasą bo idą. Mam kryzys, za dużo asfaltu, ale biegnę cały czas. Mija mnie Przemek, którego zostawiłem na punkcie na Ścinawce. Przez moment próbuję go gonić, ale nogi bolą, odpuszczam bo jeszcze zostało trochę km i nie chcę się spalić. Dalej mijam fragmenty polami uprawnymi  i nagle słyszę strzał jak z wiatrówki. Zaczynam przyspieszać i od razu skojarzenie że jak będę szybciej biegł to mnie nie trafi. W głowie czarne myśli- polowanie na biegaczy. Mijam jakieś miasteczko i podchodzę na Wilczą Górę. Przed kolejnym punktem długi i szybki zbieg po dość miękkim i przyjemnym podłożu, który strasznie się dłuży. Z daleka widać już punkt oświetlony lampkami.

67358837_2305459813050771_4269882694126534656_n

Przełęcz Wilcza- 61km, czas 6:14h, miejsce 6

Piję colę, biorę pyszne ciasto, owoce i wspinam się w górę, ten fragment jest dość szybki, ale wbrew pozorom jest sporo trudnych fragmentów, strome podejścia i szybkie zbiegi. Dość płaski fragment. Mijam kilku biegaczy z 240km i nagle gaśnie mi czołówka, robi się ciemno w lesie, nic nie widzę, potykam się. I nagle leże, turlam się bokiem żeby ochronić twarz przed uderzeniem. Cały jestem poturbowany, z ręki leci krew, kolano też obite. Sprawdzam czy wszystko gra, obmywam ranę na ręce, ale co chwilę czuję jak mnie szczypie od potu. Biegnie się niewygodnie, na zbiegu do Barda zaczynają boleć mnie nawet kolana z którymi nigdy nie miałem problemu. Dobiegam do punktu, widzę 5 chłopaka z mojego dystansu, ale on już wyszedł z punktu, ja muszę chwilę odpocząć, zjesć coś.

Bardo- 71km, czas 7:30h, miejsce 6

Próbuję barszczyk, herbatkę i znowu ciasto z owocami. Barszcz nie jest zbyt smaczny, ale ciepły. Czekam aż Asia załaduje mi żele i lece dalej- już  z kijami. Podejście pod Górę Kalwarię jest bardzo męczące i strome, mijam stacje drogi krzyżowej i napieram do góry, z daleka widzę pięknie oświetlony krzyż, przystaje na chwilę na szczycie i modlę się o pomyślne ukończenie biegu. Zbiegam spokojnie i staram się jak najwięcej podbiegać, biegnę cały czas aż do podejścia na Ostrą Górę. Te fragmenty są też strome i trudne do pokonania. Na zbiegach zaczynam czuć mięśnie czworogłowe i kolana, muszę nieco zwalniać żeby ich nie ponadrywać. Tempo jak dla mnie spokojne, staram się kontrolować. Dalej Kłodzka Góra i kilka innych to dość strome fragmenty, cieszę się że mam kije, podchodze je, ale jestem już zmęczony. Zaczynam czuć trudy trasy. Zbiegam jeszcze do punktu na 85km po dość stromym zbiegu, czworogłowe i kolana wyją już z bólu.

67501828_2376838592362525_2514140135566606336_o (1)

fot. J. Gordon

Przełęcz Kłodzka- 85km, czas 9:10h, miejsce 6

Muszę usiąść i usunąć kamienie z butów. Asia wkurzona na mnie, że siadam, trudno będzie się ruszyć no to wstaje szybko, coś biorę na drogę i cisnę dalej. Nogi już obolałe, wydolnościowo czuje się super, biegnę płaskie fragmenty i delikatne górki aż do samego Ptasznika. Wyszło słońce, przyszły nowe siły aż do samego Ptasznika, którego wchodzę. Spotykam jeszcze Łukasza biegnącego 240km z którym dłuższą chwilę rozmawiam i zaczynam samotne podejście. Na zbiegu z Ptasznika coś niedobrego zaczyna dziać się z moim brzuchem. Jakby był obolały z ciągłego napinania. Coś zdecydowanie nie gra. Muszę chwilę się przejść, wymioty podchodzą do gardła, brzuch boli, robi się nieciekawie. Za chwilę szybko ląduje w pobliskich krzaczkach. Brzuch jednak dalej boli, wymioty ustępują. Myślę, że jeszcze ok. 20km- długie wybieganie i to wytrzymam! Pod górkę jest w miarę ok, ale z górki moje czworogłowe i brzuch protestują tak, że zaczynam krzyczeć. Mijam kilka nieprzyjemnych podbiegów, które już częściej podchodzę niż podbiegam i tak docieram do ostatniego punktu.

Orłowiec- 98km, czas 10:38h, miejsce 6

Teraz już wiem, że mnie nic nie zatrzyma, przede mną żmudna 4km wspinaczka a potem już tylko z górki, upierdliwy fragment jak się ma 100km w nogach. Na podbiegu stosuję taktykę od taśmy do taśmy, no dobra, od następnej. Nie chce mi się już podbiegać, cały czas pod górkę, czekam tylko na zbieg. Aż w końcu się pojawia. Pomimo bólu biegnę z górki, wiem że to zaraz się skończy, mijam fotografa, który informuje mnie, że zostało pomiędzy 3-4km do mety i mam już tylko asfalt do pokonania. Patrzę na zegarek- 11:35h. Pojawiła się szansa na złamanie 12h biegu. Zaczynam wyścig. Zapominam o bólu, o tym, że przebiegłem ponad 100km, zaczynam się ścigać jak w zawodach na 5km. Biegnę cały czas, pod górkę tylko trochę słabiej, tempo 4:00-4:30, nogi kręcą się jak szalone. Sam w to nie wierzę, szybko dobiegam do Lądka, ostatni zbieg, widzę metę, prawie nikogo wokoło, taka godzina.

META- 110km, czas 11:53h, miejsce 6

67401665_2418981731500228_234983458970009600_o

fot. Łukasz Buszka

Na metę wskakuję jak szalony drąc mordę, że złamałem 12h, skaczę, cieszę się, przybijam piątki pozostałym biegaczom z mojego dystansu i idę się położyć. W końcu odwaliłem kawał dobrej roboty!

Cel zrealizowany nawet z nawiązką. Złamałem 12h co mnie bardzo cieszy. Cały czas biegło mi się komfortowo, czułem radość z tego biegu. Z nikim się nie ścigałem, zapomniałem o zawodach. O to właśnie chodziło, nie interesował mnie czas, na zegarek patrzałem tylko żeby sprawdzić tracka. To, że byłem praktycznie sam ze sobą przez 12h sprawiło, że stałem się znowu spokojnym człowiekiem, który cieszy się życiem. Tego właśnie szukam w ultra. Ten bieg dał mi właśnie to czego potrzebowałem!

67405983_2420448171353584_5843947792468279296_o

fot. Piotr Dymus