K-B-L 2, czyli Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich

Kiedy biegniesz coś po raz drugi, czego od siebie oczekujesz? Przebiec w lepszym zdrowiu? Zrobić to szybciej? Zająć lepszą pozycję?

Po raz pierwszy w życiu, oczywiście poza crossem czwórki który tradycyjnie biegam co roku postanowiłem zmierzyć się po raz kolejny z dystansem 110km podczas biegu K-B-L. A dlaczego?
Z prostych powodów. Jestem zakochany w Szczelińcu po zmroku. Te wszystkie skały, korytarze i przesmyki po zmroku robią niepowtarzalne wrażenie. Chciałem wrócić w to miejsce i przeżyć to jeszcze raz. Poza tym uwielbiam biegać nocą. Czuje się wtedy jak dziki zwierz, polujący na swoją zdobycz. To moje środowisko naturalne, jestem drapieżcą! Moją pierwszą i w zasadzie jak się okazuje jedyną setką, którą UKOŃCZYŁEM do tej pory był właśnie ten bieg w 2017 roku, ponieważ przez skręcenie kostki w poprzednim sezonie się nie udało. Atakowałem też 240km podczas tego samego festiwalu i wtedy ostatni raz przebiegłem ponad 100km. Ten start był więc olbrzymią niewiadomą. Po wypadku rok temu wszystkie kolejne dłuższe starty po prostu psułem. Morale chciało biegać za mnie w tempie jak sprzed kontuzji czyli szybko a sam organizm nie był na to gotowy. Dzięki temu na wszystkich ultra w tym sezonie po prostu się spalałem i nie byłem w stanie trzymać tempa do końca. Dlatego na KBL postanowiłem przemyśleć swoje zachowanie, zrobić taktykę, międzyczasy i rozplanować jedzenie. Ułożyłem sobie plan na ukończenie w nieco lepszym czasie niż 2 lata temu, czyli 12:30 i z takim założeniem stawiliśmy się w Lądku.

profil-KBL-2019

Podróż z nowo poznanymi przyjaciółmi z serwisu blablacar minęła bardzo szybko i przyjemnie. Dostaliśmy przy okazji zaproszenie na lody po ukończonym biegu, poznaliśmy całą historię Lądka, Stronia Śląskiego i wiele ciekawych rzeczy.

67149016_2911652335543301_3814187338330800128_n

W piątek meldujemy się na polu namiotowym obok starych znajomych- Karoliny z Jasiem, której mąż a mój kumpel- Łukasz biegnie 240km. Staram się wypoczywać i jak najwięcej z tego dnia przesypiam. Ciągle jestem głodny, ładuje glikogen pod kurek. Asia proponuje mi żebym nie jechał autobusem na start i że mnie odwiezie i po 18 zbieramy się do Kudowy. Przeszła krótka burza, zrobiło się duszno, trochę się zmartwiłem bo zazwyczaj się odwadniam. Wypiłem elektrolity przed startem i jestem gotów. Nasz bieg ma osobną strefę startową żeby nie przeszkadzać osobom biegnącym tędy 240km. Odliczanie i start.

67270467_2305135246416561_2663420060470607872_n

Nie interesowało mnie wcale kto biegnie i jak biegną inni. Tym razem byłem samolubem, skupiłem się tylko na sobie i swoich odczuciach. Jak czułem, że jest za mocno to zwalniałem, jak za słabo- przyspieszałem. Przez pierwsze km mijałem sporo znajomych z którymi chwilę pogadaliśmy, odbierałem smsy od śledzących mnie przyjaciół tak że totalnie zapomniałem, że jestem już  w biegu. Starałem się spokojnie, swoim tempem dobiec do Pasterki- 15km, ponieważ jak dla mnie ten odcinek był dość trudny, sporo skał i przewyższeń, więc bez pośpiechu.

Sporo osób bardzo mocno zaczęło. Na podejściu do Pasterki wyprzedziłem kilkanaście osób, część już naprawdę ledwo oddychała a przed nimi jeszcze 100km! No nic, robiłem swoje, cieszyłem się biegiem, zagadywałem wszystkich z dystansu 240km i dawałem ciepłe słowa otuchy, pozdrawiałem, rozmawiałem z nimi jak tego potrzebowali. Oni byli już 2 dobę w trasie!

67279684_365764264067516_8743822531481305088_o

fot. SpójniaPHOTO

Pasterka- 15km, czas 1:32h, miejsce 17

Na pasterce szybkie uzupełnienie plecaka w żele, picie i ruszyłem bez zwłoki na Szczeliniec. Tutaj fragment pod górkę nieco wolniejszy, ale sporo osób na skałkach też zaczęło odpoczywać. Miałem wrażenie, że za szybko zaczęli, część zatrzymała się na punkcie przy schronisku na Szczelińcu, dzięki temu na trasę widokową wpadłem sam. I o to chodziło! Mordka zaczęła się cieszyć. Stanąłem na chwilę między skałami i zrobiłem zdjęcie, zacząłem skakać wesoło niczym kozica po skałach, cieszyłem się jak dzieciak w tym labiryncie, śmiałem się sam do siebie pełzając na czworakach pod skalnymi półkami. Udawałem, że jestem w jaskini, płoszyłem nietoperze czołówką. Zabawa była przednia. Trasę dość sprawnie pokonałem, bo tym razem się nie zgubiłem i zacząłem zbiegać cały czas wesoły po schodach. Po zbiegu zaczął się dość monotonny fragment do Ścinawki Średniej, gdzie w większości było płasko, było trochę długich podbiegów i zbiegów na których znowu mijałem kilka osób. Niektórzy zaczynali iść i z tego co się dopytałem za szybko zaczęli i teraz za to pokutowali. No nic, przyłączyłem się do wesołej grupki z 240km, pożartowaliśmy chwilę i poleciałem sam dalej. Biegło się świetnie, odwiedziłem jeszcze po drodze nutrie w Wambierzycach i gdy się nimi zachwycałem dogonił mnie Kamil z którym spotkaliśmy się na Dzikim Groniu i był tuż przede mną. Biegliśmy chwilę razem podziwiając sanktuarium, ale po wybiegnięciu na pola miałem więcej siły w nogach i podbiegałem dalej, kiedy on zwolnił i się rozdzieliliśmy. Na punkt w Ścinawce wpadłem praktycznie z drugim chłopakiem- Przemkiem.

Ścinawka Średnia- 40km, czas 3:58h, miejsce 5

Pierwszy raz na biegu ultra czułem zmęczenie w nogach, były dziwnie zmęczone jak nigdy. Może to wina zbyt częstych startów w biegach ultra, Rzeźnika 3 tygodnie wcześniej albo zmęczenia po prostu. No nic, szybki serwis i lecimy dalej. Po drodze jeszcze żre pyszne ciasto keksowe z punktu. Kawałek asfaltem i zaczyna się stromsze podejście. Pierwszy raz przerywam bieganie i chwilę podchodzę. Kawałek lasem i niestety wpadamy na asfalt. Z asfaltu skręcamy jeszcze w bok, podejście na górę na punkt widokowy, gdzie dogasa ognisko i zbieg koło cmentarza po nierównych schodach. Uważam tutaj żeby nie zrobić sobie krzywdy z kostką albo czymś innym w połowie trasy. Zaczyna się najgorszy fragment miasteczkiem przez słupiec, same asfalty, szlak prowadzi miastem pomiędzy budynkami, zwalniam i pilnuje tracka żeby się nie zgubić. W pewnym momencie widzę biegaczy, jedni biegną w prawo, drudzy w lewo, pijani, młodzi ludzie śpiewają piosenki i krzyczą, że źle biegną, proponują flaszkę, odmawiam. Biegnę za jakimiś ludźmi z 240km. Uznaję, że mają więcej czasu na zastanowienie się nad trasą bo idą. Mam kryzys, za dużo asfaltu, ale biegnę cały czas. Mija mnie Przemek, którego zostawiłem na punkcie na Ścinawce. Przez moment próbuję go gonić, ale nogi bolą, odpuszczam bo jeszcze zostało trochę km i nie chcę się spalić. Dalej mijam fragmenty polami uprawnymi  i nagle słyszę strzał jak z wiatrówki. Zaczynam przyspieszać i od razu skojarzenie że jak będę szybciej biegł to mnie nie trafi. W głowie czarne myśli- polowanie na biegaczy. Mijam jakieś miasteczko i podchodzę na Wilczą Górę. Przed kolejnym punktem długi i szybki zbieg po dość miękkim i przyjemnym podłożu, który strasznie się dłuży. Z daleka widać już punkt oświetlony lampkami.

67358837_2305459813050771_4269882694126534656_n

Przełęcz Wilcza- 61km, czas 6:14h, miejsce 6

Piję colę, biorę pyszne ciasto, owoce i wspinam się w górę, ten fragment jest dość szybki, ale wbrew pozorom jest sporo trudnych fragmentów, strome podejścia i szybkie zbiegi. Dość płaski fragment. Mijam kilku biegaczy z 240km i nagle gaśnie mi czołówka, robi się ciemno w lesie, nic nie widzę, potykam się. I nagle leże, turlam się bokiem żeby ochronić twarz przed uderzeniem. Cały jestem poturbowany, z ręki leci krew, kolano też obite. Sprawdzam czy wszystko gra, obmywam ranę na ręce, ale co chwilę czuję jak mnie szczypie od potu. Biegnie się niewygodnie, na zbiegu do Barda zaczynają boleć mnie nawet kolana z którymi nigdy nie miałem problemu. Dobiegam do punktu, widzę 5 chłopaka z mojego dystansu, ale on już wyszedł z punktu, ja muszę chwilę odpocząć, zjesć coś.

Bardo- 71km, czas 7:30h, miejsce 6

Próbuję barszczyk, herbatkę i znowu ciasto z owocami. Barszcz nie jest zbyt smaczny, ale ciepły. Czekam aż Asia załaduje mi żele i lece dalej- już  z kijami. Podejście pod Górę Kalwarię jest bardzo męczące i strome, mijam stacje drogi krzyżowej i napieram do góry, z daleka widzę pięknie oświetlony krzyż, przystaje na chwilę na szczycie i modlę się o pomyślne ukończenie biegu. Zbiegam spokojnie i staram się jak najwięcej podbiegać, biegnę cały czas aż do podejścia na Ostrą Górę. Te fragmenty są też strome i trudne do pokonania. Na zbiegach zaczynam czuć mięśnie czworogłowe i kolana, muszę nieco zwalniać żeby ich nie ponadrywać. Tempo jak dla mnie spokojne, staram się kontrolować. Dalej Kłodzka Góra i kilka innych to dość strome fragmenty, cieszę się że mam kije, podchodze je, ale jestem już zmęczony. Zaczynam czuć trudy trasy. Zbiegam jeszcze do punktu na 85km po dość stromym zbiegu, czworogłowe i kolana wyją już z bólu.

67501828_2376838592362525_2514140135566606336_o (1)

fot. J. Gordon

Przełęcz Kłodzka- 85km, czas 9:10h, miejsce 6

Muszę usiąść i usunąć kamienie z butów. Asia wkurzona na mnie, że siadam, trudno będzie się ruszyć no to wstaje szybko, coś biorę na drogę i cisnę dalej. Nogi już obolałe, wydolnościowo czuje się super, biegnę płaskie fragmenty i delikatne górki aż do samego Ptasznika. Wyszło słońce, przyszły nowe siły aż do samego Ptasznika, którego wchodzę. Spotykam jeszcze Łukasza biegnącego 240km z którym dłuższą chwilę rozmawiam i zaczynam samotne podejście. Na zbiegu z Ptasznika coś niedobrego zaczyna dziać się z moim brzuchem. Jakby był obolały z ciągłego napinania. Coś zdecydowanie nie gra. Muszę chwilę się przejść, wymioty podchodzą do gardła, brzuch boli, robi się nieciekawie. Za chwilę szybko ląduje w pobliskich krzaczkach. Brzuch jednak dalej boli, wymioty ustępują. Myślę, że jeszcze ok. 20km- długie wybieganie i to wytrzymam! Pod górkę jest w miarę ok, ale z górki moje czworogłowe i brzuch protestują tak, że zaczynam krzyczeć. Mijam kilka nieprzyjemnych podbiegów, które już częściej podchodzę niż podbiegam i tak docieram do ostatniego punktu.

Orłowiec- 98km, czas 10:38h, miejsce 6

Teraz już wiem, że mnie nic nie zatrzyma, przede mną żmudna 4km wspinaczka a potem już tylko z górki, upierdliwy fragment jak się ma 100km w nogach. Na podbiegu stosuję taktykę od taśmy do taśmy, no dobra, od następnej. Nie chce mi się już podbiegać, cały czas pod górkę, czekam tylko na zbieg. Aż w końcu się pojawia. Pomimo bólu biegnę z górki, wiem że to zaraz się skończy, mijam fotografa, który informuje mnie, że zostało pomiędzy 3-4km do mety i mam już tylko asfalt do pokonania. Patrzę na zegarek- 11:35h. Pojawiła się szansa na złamanie 12h biegu. Zaczynam wyścig. Zapominam o bólu, o tym, że przebiegłem ponad 100km, zaczynam się ścigać jak w zawodach na 5km. Biegnę cały czas, pod górkę tylko trochę słabiej, tempo 4:00-4:30, nogi kręcą się jak szalone. Sam w to nie wierzę, szybko dobiegam do Lądka, ostatni zbieg, widzę metę, prawie nikogo wokoło, taka godzina.

META- 110km, czas 11:53h, miejsce 6

67401665_2418981731500228_234983458970009600_o

fot. Łukasz Buszka

Na metę wskakuję jak szalony drąc mordę, że złamałem 12h, skaczę, cieszę się, przybijam piątki pozostałym biegaczom z mojego dystansu i idę się położyć. W końcu odwaliłem kawał dobrej roboty!

Cel zrealizowany nawet z nawiązką. Złamałem 12h co mnie bardzo cieszy. Cały czas biegło mi się komfortowo, czułem radość z tego biegu. Z nikim się nie ścigałem, zapomniałem o zawodach. O to właśnie chodziło, nie interesował mnie czas, na zegarek patrzałem tylko żeby sprawdzić tracka. To, że byłem praktycznie sam ze sobą przez 12h sprawiło, że stałem się znowu spokojnym człowiekiem, który cieszy się życiem. Tego właśnie szukam w ultra. Ten bieg dał mi właśnie to czego potrzebowałem!

67405983_2420448171353584_5843947792468279296_o

fot. Piotr Dymus